Grzesiuk Stanislaw - Boso, Grzesiuk Stanislaw
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
StanisÅ‚aw Grzesiuk     Boso, ale w ostrogach   1. I takie bywa życie Ulica TatrzaÅ„ska  Ulica TatrzaÅ„ska to maÅ‚a uliczka, może okoÅ‚o dwustu metrów dÅ‚uga, na której w okresie mojego dzieciÅ„stwa staÅ‚o zaledwie kilka domów. Leży miÄ™dzy ulicami GórskÄ… i Nabielaka. W tamtych czasach nie byÅ‚o na niej bruku, chodników i latarni, a w domach Å›wiatÅ‚a i wody. Po wodÄ™ trzeba byÅ‚o chodzić na innÄ… ulicÄ™, pÅ‚acÄ…c jeden grosz za wiadro. ByÅ‚ też jeden woziwoda, który rozwoziÅ‚ wodÄ™ w dużej, specjalnie do tego zrobionej beczce, krzyczÄ…c na ulicy i w podwórzach: "Woda - woda - woda!" U niego wiadro wody kosztowaÅ‚o pięć groszy. Ulica otrzymaÅ‚a bruk i oÅ›wietlenie wczeÅ›niej, lecz w naszym domu dopiero na wiosnÄ™ 1939 roku zaÅ‚ożono na korytarzach Å›wiatÅ‚o i wodÄ™. Do tego czasu trzeba byÅ‚o, jak mówiÅ‚em, wiadrem przynosić wodÄ™ i wiadrem wynosić brudnÄ… do zlewu na podwórzu, a z podwórza dopiero rynsztokiem spÅ‚ywaÅ‚a ona do ulicznego Å›cieku. ÅšwiatÅ‚o elektryczne w mieszkaniu miaÅ‚ tylko wÅ‚aÅ›ciciel sklepu, który przeciÄ…gnÄ…Å‚ liniÄ™ bezpoÂÅ›rednio z ulicy, ja zaÅ› w 1938 roku przeciÄ…gnÄ…Å‚em od niego liniÄ™ do swego mieszkania. Dom byÅ‚ czteropiÄ™trowy i mieszkaÅ‚o w nim czterdziestu piÄ™ciu lokatorów - nie liczÄ…c sublokatorów. Mieszkania byÅ‚y jednoizbowe i miaÅ‚y wymiar cztery i pół na trzy i pół metra, zajmowaÅ‚y je rodziny zÅ‚ożone z piÄ™ciu, siedmiu osób, a byÅ‚y i takie, gdzie mieszkaÅ‚o jedenaÅ›cie osób. UstÄ™p, byÅ‚ nie skanalizowany, latem unosiÅ‚ siÄ™ tam taki fetor, że można byÅ‚o udusić siÄ™. Wtedy niektórzy chodzili do pobliskiego, dziko rosnÄ…cego parku albo na puste ogrodzone place, przechodzÄ…c przez dziury w ogroÂdzeniu. ZimÄ… znów nie uprzÄ…tane nieczystoÅ›ci zamarzaÅ‚y tak wysoko, że niemożÂliwoÅ›ciÄ… byÅ‚o korzystanie z tego urzÄ…dzenia. Najgorzej jednak byÅ‚o, gdy latem, w nocy, usÅ‚yszaÅ‚o siÄ™ gÅ‚oÅ›ne woÅ‚anie: "Okna proszÄ™ zamykać, z ustÄ™pu wybierać siÄ™ bÄ™dzie!" Wtedy i w mieszkaniu można byÅ‚o udusić siÄ™ smrodem. Å»ycie towarzyskie koncentrowaÅ‚o siÄ™ na ulicy. Wieczorem ludzie stali grupkami na chodnikach, omawiajÄ…c wypadki dnia i obmawiajÄ…c swych bliźnich. Baby, stojÄ…c lub siedzÄ…c na wyniesionych z domu stoÅ‚eczkach, gryzÅ‚y pestki dyni. Niektórzy grali w karty na maÅ‚ym stoliku stawianym na chodniku przed domem. MÅ‚odzież "urzÄ™dowaÅ‚a" przeważnie na rogu. Po jednej stronie chÅ‚opcy, po drugiej dziewczÄ™ta - lecz te częściej spacerowaÅ‚y. Dzieci - tych byÅ‚o peÅ‚no wszÄ™dzie: na podwórzu, na chodnikach i na Å›rodku ulicy. BawiÅ‚y siÄ™ czyniÄ…c przy tym wielki wrzask. Gdy byÅ‚em dzieckiem, czy już nawet dorosÅ‚ym, a w domu rodzice zapytali: "DokÄ…d idziesz?" - odpowiedź byÅ‚a zawsze jednakowa: "Na korytarz" lub: "Na ulicÄ™". Wiadomo byÅ‚o, że tam spotka siÄ™ zawsze kilku kolegów, z którymi można pogadać, pohecować, urzÄ…dzić komuÅ› kawaÅ‚ albo zaplanować wyskok "w miasto" - do kina czy też na zabawÄ™. Na ulicy też dobierano siÄ™, by za zÅ‚ożone pieniÄ…dze kupić wódki, którÄ… piÅ‚o siÄ™ w bramie, na ulicy lub za parkanem. MieszkaÅ„cy ulicy to robotnicy fabryk, budowlani i niewykwalifikowani z robót publicznych. Tym, co mieli prace staÅ‚e, powodziÅ‚o siÄ™ - jak na owe warunki - dobrze. Bezrobotni i pracownicy sezonowi cierpieli biedÄ™. W sobotÄ™ wieczorem na ulicy widziaÅ‚o siÄ™ ludzi pijanych. To ci, którzy po zapÅ‚aceniu w sklepie dÅ‚ugu zaciÄ…gniÄ™tego na życie w ciÄ…gu tygodnia, przepijali resztÄ™ ciężko zapracowanej tygodniówki. W sobotÄ™ wieczorem i w niedzielÄ™ w wielu mieszkaniach sÅ‚ychać byÅ‚o pijacki Å›piew na zmianÄ™ z awanturami, które przeważnie koÅ„czyÅ‚y siÄ™ pobiciem kogoÅ›. Niejeden raz ktoÅ› zostaÅ‚ ciężko pobity, zdarzaÅ‚o siÄ™, że i nożem dostaÅ‚ i albo wylizaÅ‚ siÄ™ z ran, albo przenosiÅ‚ siÄ™ do wiecznoÅ›ci, a winny do wiÄ™zienia - jeÅ›li policja doszÅ‚a winnego. Bo "kapować nie wolno" - to główny punkt swoistego kodeksu honorowego obowiÄ…zujÄ…cego na dzielnicy. Kto tej zasady nie przestrzegaÅ‚, byÅ‚ niecharakterny i jako taki byÅ‚ bojkotowany przez otoczeÂnie. Charakterność obowiÄ…zywaÅ‚a od najmniejszych dzieci do starców, i to zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Nikt tu nikogo siÄ™ nie baÅ‚. Silny nie baÅ‚ siÄ™ sÅ‚abszego, a sÅ‚aby nie ustÄ…piÅ‚ silniejszemu. "Skarżyć nie wolno, odegrać siÄ™ wolno" - oto druga obowiÄ…ÂzujÄ…ca zasada. Ta zasada byÅ‚a przyczynÄ… nie koÅ„czÄ…cych siÄ™ nieraz i trwajÄ…Âcych caÅ‚e lata "wojen" i antagonizmów miÄ™dzy poszczególnymi ludźmi, rodzinami, grupami, ulicami i caÅ‚ymi dzielnicami. ObowiÄ…zywaÅ‚a też zasada grzecznoÅ›ci na co dzieÅ„. Grzeczny ukÅ‚on znajomym, "bardzo przepraszam", gdy trÄ…ciÅ‚o siÄ™ kogoÅ›, czy chciaÅ‚o wyminąć, i przy każdej najdrobniejszej okazji. Tam, na TatrzaÅ„skiej, klęło siÄ™, ile wlezie, ale jeÅ›li w mieÅ›cie użyÅ‚ ktoÅ› nieprzyzwoitego sÅ‚owa, natychmiast inny reagowaÅ‚: "No, ty! - sÅ‚yszaÅ‚o siÄ™. - Spokój w gÅ‚owie, porzÄ…dek musi być, ludzie sÄ…, nie jesteÅ› u siebie". Ten typ ludzi niektórzy nazywali: grandÄ…. Lecz grandziarze to nie chuligani. Grandy odbywaÅ‚y siÄ™ tylko u siebie - miÄ™dzy sobÄ… - i musiaÅ‚y być do tego przyczyny. W czasie wojny ludzie ci pokazywali okupantowi zÄ™by i pazury, a po wojnie - ci, co przeżyli - wszyscy sÄ… statecznymi obywatelami. O tym, jakÄ… kto szedÅ‚ drogÄ…, czÄ™sto decydowaÅ‚ przypadek. ChowaliÅ›my siÄ™ wszyscy razem, w jednakowych lub zbliżonych warunkach. Na przykÅ‚ad czasem wystarczyÅ‚o, że ktoÅ› zostaÅ‚ bezrobotnym i dÅ‚ugo nie mógÅ‚ znaleźć pracy. W domu bieda, ale chÅ‚opak za zÅ‚odziejstwo siÄ™ nie bierze. Latem stara siÄ™ dostać na publiczne roboty, zimÄ… do Å›niegu. Pewnego dnia byÅ‚ w grupie chÅ‚opaków, którzy coÅ› skradli - wiÄ™c i jemu dali przypadajÄ…cÄ… na niego część. NastÄ™pnym razem już sam rozejrzaÅ‚ siÄ™, czy czegoÅ› siÄ™ nie da ukraść. A później już szukaÅ‚ okazji. Wreszcie wpadÅ‚, a po odsiedzeniu wyroku otrzymanie staÅ‚ej pracy byÅ‚o już niemożliwoÅ›ciÄ… i tylko takie życie mu zostaÅ‚o. Inny uczciwy czÅ‚owiek w awanturze skrzywdziÅ‚ przeciwnika; i znów pozostawaÅ‚o mu tylko życie czÅ‚owieka wyjÄ™tego spod prawa, bez możliwoÅ›ci otrzymania staÅ‚ej pracy. Z tego też powodu powstaÅ‚a zasada: "Kapować nie wolno". MÅ‚odzieżą nikt siÄ™ nie interesowaÅ‚. ByÅ‚a ona pozostawiona samej sobie. Na Czerniakowie byÅ‚o wiele knajp i w każdym sklepie wódka, ale ani jednego kina, Å›wietlicy, biblioteki lub czytelni. Ulica TatrzaÅ„ska niczym nie różniÅ‚a siÄ™ od innych ulic poÅ‚ożonych w kwadracie miÄ™dzy ulicami PodchoÂrążych, CzerniakowskÄ…, CheÅ‚mskÄ… i BelwederskÄ…. W takich warunkach mieszkaÅ‚em i żyÅ‚em do 1940 roku, to jest do chwili aresztowania i zamkniÄ™Âcia mnie przez Niemców w obozie koncentracyjnym. Co teraz robić?  Mam lat piÄ™tnaÅ›cie. UkoÅ„czyÅ‚em szkoÅ‚Ä™ powszechnÄ…. Ze sprawowania otrzymaÅ‚em stopieÅ„ bardzo dobry. To drugi raz przez caÅ‚e osiem lat nauki. Nie chcieli mi popsuć Å›wiadectwa. "Może siÄ™ zmieni, jak doroÅ›nie" - mówili nauczyciele. Pierwszy raz stopieÅ„ bardzo dobry ze sprawowania otrzymaÂÅ‚em na pierwsze półrocze pierwszego oddziaÅ‚u. Wszystkie inne byÅ‚y tylko, "odpowiednie". Sprawowanie obniżyÅ‚o mi stopnie z innych przedmiotów. W szóstym oddziale siedziaÅ‚em dwa lata. To wychowawca zÅ‚oÅ›liwie zostawiÅ‚ mnie na drugi rok. TwierdziÅ‚, że caÅ‚y rok nie pracowaÅ‚em - a ja przecież wszystko umiaÅ‚em lepiej niż inni! Mój "konik" to matematyka, fizyka i chemia. UparÅ‚em siÄ™ tylko nigdy nie podnosić rÄ™ki i nie odpowiadać z Å‚awki. To od oddziaÅ‚u piÄ…tego, gdy po bÅ‚Ä™dnej odpowiedzi nauczyciel powiedziaÅ‚ wobec caÅ‚ej klasy: "Siadaj, baÅ‚wanie, jak nie wiesz, to siÄ™ nie wygÅ‚upiaj!" CaÅ‚a klasa wybuchnęła Å›miechem. Po tym zdarzeniu wiÄ™cej już rÄ™ki nie podnosiÅ‚em. Jak padaÅ‚o pytanie, to podpowiadaÅ‚em koledze siedzÄ…cemu obok mnie i on podnosiÅ‚ rÄ™kÄ™ i odpowiadaÅ‚. OdtÄ…d dzieci nazywaÅ‚y mnie "baÅ‚wanem", ale niedÅ‚ugo to trwaÅ‚o, bo za przezwisko biÅ‚em, i to biÅ‚em dobrze. ByÅ‚o kilka skarg rodziców, kilka ze szkoÅ‚y, trójka ze sprawowania - ale woÅ‚ać przestali, a ja wiÄ™cej rÄ™ki nie podnosiÅ‚em poza jednym wypadkiem, tuż przed ukoÅ„czeniem szkoÅ‚y, ale to już byÅ‚a sprawa, jak to mówiÄ…, "gardÅ‚owa". W szóstym oddziale nauczyciel wcale mnie pod koniec roku nie egzaminowaÅ‚. "Nie potrzeba - powiedziaÅ‚ - ty i tak zostaniesz na drugi rok". Po skoÅ„czonych egzaminach, a jeszcze przed wypisaniem Å›wiadectw, po lekcjach ukradÅ‚em z katedry dziennik ze stopniami z caÅ‚ego roku. Nad gliniankÄ… Morskie Oko obejrzaÅ‚em stopnie swoje i innych – dziennik podarÅ‚em i utopiÅ‚em. NastÄ™pnego dnia w szkole awantura: kto ukradÅ‚ dziennik? PosÄ…dzono jednego chÅ‚opca, który nie byÅ‚ pewien, czy zda do nastÄ™pnej klasy. Wezwano jego ojca. PytajÄ… chÅ‚opca wobec caÅ‚ej klasy, czy to on go wziÄ…Å‚. ChÅ‚opiec siÄ™ nie przyznaje. Ojciec zaczyna go bić. - Ja ukradÅ‚em i zniszczyÅ‚em dziennik - odezwaÅ‚em siÄ™ gÅ‚oÅ›no, wstajÄ…c z Å‚awki. - DlaczegoÅ› to, durniu, zrobiÅ‚? - wrzasnÄ…Å‚ nauczyciel. - A co ja miaÅ‚em do stracenia? Przecież i tak zostajÄ™ na nastÄ™pny rok. OkazaÅ‚o siÄ™, że jeszcze miaÅ‚em coÅ› do stracenia - obniżono mi stopieÅ„ ze sprawowania na nieodpowiedni i miaÅ‚em być przeniesiony karnie do innej szkoÅ‚y. Zatrzymano mnie na usilne proÅ›by matki, która obiecaÅ‚a, że bÄ™dzie mnie pilnować i że bÄ™dÄ™ siÄ™ dobrze zachowywaÅ‚ w szkole. W nastÄ™pnym roku znów ze sprawowania "odpowiedni". A byÅ‚o to tak: Nauczycielka dawaÅ‚a korepetycje z tego przedmiotu, którego nas uczyÅ‚a, synowi restauratora z naszej dzielnicy. Gdy przyszÅ‚o pisać wypracowanie klasowe, nauczycielka sama nie dyktowaÅ‚a nam pytaÅ„, tylko zwróciÅ‚a siÄ™ do tego ucznia: - Podyktuj pytania, wiesz, te, co wczoraj przerabialiÅ›my. Po kilku dniach oddaÅ‚a nam zeszyty i każdy podawaÅ‚ stopieÅ„, jaki otrzymaÅ‚. Gdy doszÅ‚o do mnie, odkrzyknÄ…Å‚em specjalnie gÅ‚oÅ›no: - Niedostateczny! - O, to niedobrze, to bardzo niedobrze - odpowiedziaÅ‚a nauczycielka. - Gdyby mój ojciec miaÅ‚ knajpÄ™ i pÅ‚aciÅ‚ pani, to i ja miaÅ‚bym bardzo dobry stopieÅ„, tak jak i on - odpowiedziaÅ‚em, wskazujÄ…c palcem na syna knajpiarza. Co to byÅ‚a za awantura! Nauczycielka wyszÅ‚a z klasy i wróciÅ‚a z kierowniÂkiem. Kierownik wygnaÅ‚ mnie do domu i kazaÅ‚ przyjść z ojcem. NastÄ™pnego dnia przyszedÅ‚ ze mnÄ… ojciec. W szkole postawiono sprawÄ™ tak: mam przeprosić nauczycielkÄ™ wobec caÅ‚ej klasy albo na dwa tygodnie bÄ™dÄ™ zawieszony w nauce. Rozprawa odbywaÅ‚a siÄ™ w klasie, przy wszystkich dzieciach. Ojciec każe przeprosić nauczycielkÄ™, a ja znów uparÅ‚em siÄ™, że nie przeproszÄ™. Ojciec zaczÄ…Å‚ bić. - Å»eby mnie tatuÅ› nawet zabiÅ‚, to nie przeproszÄ™, bo ja mam racjÄ™! - wrzeszczaÅ‚em na caÅ‚y gÅ‚os. - Czekaj, już ja ci wlejÄ™ w domu! - obiecuje ojciec. - To tak "wystawiÄ™", że mnie nawet policja nie znajdzie! - zagroziÅ‚em. Po drodze do domu upewniÅ‚em siÄ™ jeszcze, czy ojciec mnie nie bÄ™dzie biÅ‚, i powtórzyÅ‚em swojÄ… groźbÄ™: że jeżeli mnie uderzy, to ucieknÄ™ z domu, i to ucieknÄ™ nie na dwa, trzy tygodnie, ale tak, że wiÄ™cej mnie nie zobaczy. - Czy tatuÅ› rozumie, że ja mam racjÄ™? - dodaÅ‚em na zakoÅ„czenie. Ta groźba pomogÅ‚a. Ojciec baÅ‚ siÄ™, żebym nie uciekÅ‚. Jedna dÅ‚uższa ucieczka zmieniaÅ‚a nieraz caÅ‚e życie dziecka. WyÅ‚amywaÅ‚ siÄ™ taki spod kontroli starszych, żeby żyć, musiaÅ‚ kraść, w koÅ„cu wpadaÅ‚ przy jakiejÅ› kradzieży - a wtedy dom poprawczy i koniec z uczciwym życiem. Ojciec ukaraÅ‚ mnie inaczej. Przez caÅ‚e dwa tygodnie nie wolno mi byÅ‚o wychodzić z domu na ulicÄ™. Najstraszniejsza dla mnie kara. SiedzÄ…c w domu czytaÅ‚em książki, graÅ‚em na mandolinie i tak przesiedziaÅ‚em caÅ‚e dwa tygodnie w areszcie domowym. A na zakoÅ„czenie roku ze sprawowania "odpowiedÂni" i przeniesienie do innej szkoÅ‚y. W oddziale siódmym, w tej nowej szkole, miaÅ‚ miejsce konflikt innego rodzaju. Zaczęło siÄ™ nieporozumienie z nauczycielem matematyki. Po pierwszym miesiÄ…cu nauki - pierwsze wypracowanie klasowe. Szybko rozwiÄ…zaÅ‚em zadanie, bo kto oddaÅ‚ zeszyt, wychodziÅ‚ na boisko, a kartkÄ™ z rozwiÄ…zaniem na brudno podrzuciÅ‚em koleżance i oddaÅ‚em nauczycielowi zeszyt. Gdy po kilku dniach otrzymaliÅ›my zeszyty klasowe, ze zdziwieniem stwierdziÅ‚em, że z klasówki otrzymaÅ‚em stopieÅ„ niedostateczny. SprawdziÂÅ‚em jeszcze raz - wynik dobry. ZobaczyÅ‚em u koleżanki stopieÅ„ - bardzo dobry. Wynik taki sam, przecież Å›ciÄ…gnęła z mojej kartki, tylko że u mnie trochÄ™ niechlujnie napisane, bo spieszyÅ‚em siÄ™ na boisko. Z zeszytem idÄ™ do nauczyciela. - ProszÄ™ pana, dlaczego ja dostaÅ‚em dwójkÄ™? Przecież tu nie ma żadnych przekreÅ›leÅ„ - zapytaÅ‚em grzecznie. - MusiaÅ‚o coÅ› tam być, siadaj na miejsce - odpowiedziaÅ‚ nauczyciel. StojÄ…c przy nim podarÅ‚em zeszyt i wrzuciÅ‚em do kosza. Nauczyciel popatrzyÅ‚ - i nie powiedziaÅ‚ nic. Po kilku minutach wydaÅ‚ nam zebrane poprzedniego dnia zeszyty domowe. ZajrzaÅ‚em do Å›rodka, a tam napisane czerwonym ołówkiem: "Praca za miesiÄ…c wrzesieÅ„ oceniona niedostateczÂnie". Poprawek żadnych nie ma - z tym, że zeszyt też niezbyt czysto prowadzony. Bez namysÅ‚u i ten zeszyt podarÅ‚em - i do kosza, a nauczyciel też nic nie powiedziaÅ‚. - Pokaż mi swój zeszyt - zwróciÅ‚ siÄ™ do mnie nauczyciel nastÄ™pnego dnia, gdy tylko wszedÅ‚ do klasy. - Nie mam - odpowiedziaÅ‚em. - A gdzie go masz? - W domu zostawiÅ‚em. - To idź do domu po zeszyt. WyszedÅ‚em i caÅ‚Ä… godzinÄ™ biegaÅ‚em po boisku i ulicy. NastÄ™pna lekcja, matematyki - i wszystko powtórzyÅ‚o siÄ™ dokÅ‚adnie tak jak poprzednio. I tak byÅ‚o przez miesiÄ…c. W koÅ„cu byÅ‚o już tak, że jak on wchodziÅ‚ do klasy, to ja sam wychodziÅ‚em mówiÄ…c, że idÄ™ do domu po zeszyt. Nauczyciel uparÅ‚ siÄ™, że ja bÄ™dÄ™ miaÅ‚ zeszyt, ja uparÅ‚em siÄ™, że zeszytu mieć nie bÄ™dÄ™. Nie warto pisać, jeÅ›li bez żadnej przyczyny stawia niedostateczne oceny, a w dodatku nie chce mówić, dlaczego. PoÅ‚apaÅ‚ siÄ™ wreszcie, że mnie w ten sposób nie ugada, wiÄ™c zamiast wysyÅ‚ać do domu, kazaÅ‚ stać w kÄ…cie. Wszystkie lekcje matematyki spÄ™dzaÂÅ‚em w kÄ…cie - ale zeszytu nie przynosiÅ‚em. Do kÄ…ta wychodziÅ‚em sam, gdy tylko nauczyciel wchodziÅ‚ do klasy. Stanie w kÄ…cie daÅ‚o mi możność robienia nowych wyczynów. Stół nauczyciela przysuniÄ™ty byÅ‚ do pierwszych Å‚awek, a za jego plecami staÅ‚a rozsuwana tablica. Gdy byÅ‚o wypracowanie klasowe, nauczyciel dyktowaÅ‚ zadania, dzielÄ…c klasÄ™ na dwie grupy. Ja w tym czasie staÅ‚em już w kÄ…cie. Gdy on dyktowaÅ‚, ja na tablicy pisaÅ‚em dla pamiÄ™ci cyfry - bo treść zadania miaÅ‚em w gÅ‚owie - i w tym czasie, gdy nauczyciel siedziaÅ‚ przy stole i czytaÅ‚ książkÄ™ albo sprawdzaÅ‚ zeszyty domowe, ja na dwóch połówkach tablicy rozwiÄ…zywaÅ‚em zadania jednej i drugiej grupy. UdaÅ‚o mi siÄ™ to dwa razy. Wszyscy mieli wtedy dobrze rozwiÄ…zane zadania. Za trzecim razem wypaÂdÅ‚o tyle dziaÅ‚aÅ„ matematycznych, że musiaÅ‚em pisać maÅ‚e cyfry. Ci w koÅ„cu klasy nie mogli ich dojrzeć, wiÄ™c zaczÄ™li krÄ™cić siÄ™ po klasie, żeby zobaczyć, co tam jest napisane na tablicy. Nauczyciel obejrzaÅ‚ siÄ™ i wszystko siÄ™ wydaÅ‚o. Od tego dnia sadzaÅ‚ mnie przy swoim stole. I taka sytuacja trwaÅ‚a do koÅ„ca roku. Ten sam nauczyciel uczyÅ‚ nas robót introligatorskich - ale tu to już ja byÅ‚em bardzo dobry. Trzy dni przed koÅ„cem roku nauczyciel zapowiedziaÅ‚ nam, że zamiast robót bÄ™dzie pytaÅ‚ z matematyki. JeÅ›li ktoÅ› jest niepewny, to jeszcze bÄ™dzie miaÅ‚ możność poprawić swój stopieÅ„. Mnie to nie dotyczyÅ‚o, w jego pojÄ™ciu ja byÅ‚em caÅ‚kowicie przekreÅ›lony - ale mimo to przyszedÅ‚em. Tego dnia nie posadziÅ‚ mnie obok siebie, bo to wÅ‚aÅ›ciwie nie byÅ‚a już lekcja. Tego dnia pierwszy raz od czterech lat zaÅ‚amaÅ‚em siÄ™ i podniosÅ‚em rÄ™kÄ™, chcÄ…c odpowiadać na zadane pytania. Nauczyciel zaczÄ…Å‚ od najprostszych pytaÅ„: jakie znamy cyfry, jakie liczby dzielÄ… siÄ™ przez 2, 3 itd. Na poczÄ…tku wszyscy podnosili rÄ™ce - ja też. Im pytania byÅ‚y trudniejsze - tym mniej rÄ…k siÄ™ podnosiÅ‚o. Wreszcie po jednym pytaniu podniosÅ‚y siÄ™ tylko dwie rÄ™ce. Ja podnosiÅ‚em przy każdym pytaniu, lecz jeszcze mnie nie pytaÅ‚. Teraz popatrzyÅ‚ na mnie dÅ‚ugo i przenikliwie, lecz zapytaÅ‚ drugiego. NastÄ™pne pytanie - tylko ja podniosÅ‚em rÄ™kÄ™. ZapytaÅ‚ mnie i odpowiedziaÅ‚em dobrze. NastÄ™pne - znów tylko ja. ZapytaÅ‚ - odpowiedziaÅ‚em. PytaÅ‚ dalej innych, lecz ja także odpowiadaÅ‚em. - Przyjdź do mnie po lekcjach do kancelarii - powiedziaÅ‚, gdy po skoÅ„czonej lekcji wychodziÅ‚ z klasy. W kancelarii wziÄ™li mnie w obroty - kierownik szkoÅ‚y, wychowawczyni klasy i nauczyciel matematyki. Przeprowadzili egzamin z matematyki - na żadnym pytaniu nie zaciÄ…Å‚em siÄ™. Kazano mi rozwiÄ…zać dwa zadania, rozwiÄ…zaÅ‚em szybko i dobrze. - No widzisz - powiedziaÅ‚ do mnie kierownik szkoÅ‚y - mógÅ‚byÅ› mieć stopieÅ„ bardzo dobry, gdybyÅ› siÄ™ uczyÅ‚ przez caÅ‚y rok, a tak to postawimy ci trójkÄ™. A wiÄ™c z dostatecznym stopniem z matematyki, bardzo dobrym ze sprawowania i bez żadnej perspektywy na przyszÅ‚ość ukoÅ„czyÅ‚em szkoÅ‚Ä™ podstawowÄ… majÄ…c lat piÄ™tnaÅ›cie. Co teraz robić?  Czerniaków 1933 Na dalszÄ… naukÄ™ nie ma pieniÄ™dzy i możliwoÅ›ci. ChÅ‚opak, który ma piÄ™tnaÅ›cie lat, powinien już starać siÄ™ zarobić, żeby byÅ‚a pomoc w domu. Ale jak zarobić? ZÅ‚odzieje z naszego domu namawiali mnie, żebym "pracowaÅ‚" z nimi. - JesteÅ› cwaniak, policja ciebie nie zna - z nami bÄ™dzie ci dobrze, nie zginiesz. OdmówiÅ‚em. Po co kraść, jak nie można przynieść do domu? Gdy byÅ‚em mniejszy, a nieraz coÅ› z chÅ‚opakami zwÄ™dziliÅ›my dla sportu - to w domu matka braÅ‚a za Å‚apÄ™, kazaÅ‚a odnieść i przeprosić, a czasem to jeszcze dobrze wlaÅ‚a. WiÄ™c kraść nie miaÅ‚o dla mnie sensu. Wszystkie ogrody i sady w okolicy byÅ‚y w mojej bezpÅ‚atnej dzierżawie. WÅ‚aziÅ‚em do każdego i nigdy mnie nie zÅ‚apano - ale to byÅ‚o robione tylko dla sportu. LubiÅ‚em każde ryzyko i niebezpieczne sytuacje. Ojciec, jak byÅ‚ trzeźwy, nie mówiÅ‚ nic. Jak byÅ‚ pijany, krzyczaÅ‚, żebym sobie roboty szukaÅ‚. Cóż wiÄ™c robiÅ‚em? Rano przynosiÅ‚em matce dwa wiadra wody i wynosiÅ‚em brudnÄ…. Potem przynosiÅ‚em wÄ™giel z piwnicy lub ze skÅ‚adu, kupiÅ‚em, co potrzeba, w sklepie - i już byÅ‚em wolny. Wtedy przynosiÅ‚em kilka wiader wody jednej lokatorce. MiaÅ‚a za drzwiami na korytarzu beczkÄ™, z której braÅ‚a wodÄ™ do prania i zmywania. PÅ‚aciÅ‚a mi pięć groszy za przyniesienie jednego wiadra; tak samo jak u woziwody, tylko ja przynosiÅ‚em jej wodÄ™ pod drzwi, a od woziwody braÅ‚o siÄ™ spod bramy i trzeba byÅ‚o nieść na piÄ™tro. Jak przynioÂsÅ‚em pięć wiader, to zarobiÅ‚em dwadzieÅ›cia groszy, bo jeden grosz za wiadro braÅ‚ inwalida przy pompie ulicznej. NastÄ™pnie krÄ™ciÅ‚em siÄ™ przy skÅ‚adzie opaÅ‚owym. Niejeden raz zarobiÅ‚em trochÄ™ groszy za odniesienie komuÅ› wÄ™gla do domu. PÅ‚acili jeden grosz od kilograma. PracowaÅ‚ tam już starszy kolega, ale jak on poszedÅ‚ z wÄ™glem i nie byÅ‚o nikogo, a znów trzeba byÅ‚o odnieść, braÅ‚em ja. Nie dźwigaÅ‚em po pięćdziesiÄ…t kilogramów, bo to byÅ‚o dla mnie za ciężko, ale dwadzieÅ›cia, trzydzieÅ›ci to nosiÅ‚em. Teraz, gdy już miaÅ‚em pieniÄ…dze, szedÅ‚em na Mokotów do biblioteki. Nie byÅ‚a to prawdziwa biblioteka, lecz sklep sprzedajÄ…cy papier, zeszyty i przybory szkolne, w którym na jednej Å›cianie byÅ‚y półki z książkami. WÅ‚aÅ›ciciel sklepu wypożyczaÅ‚ te książki za opÅ‚atÄ… dziesiÄ™ciu groszy od jednej książki po zÅ‚ożeniu dwu zÅ‚otych kaucji. Ze swego zarobku zÅ‚ożyÅ‚em kaucjÄ™ za dwie książki, ale byÅ‚y dnie, że wymieniaÅ‚em tylko jednÄ… książkÄ™; częściej jednak wymieniaÅ‚em dwie i czytaÅ‚em jednego dnia. Nikt nie dawaÅ‚ mi żadnych rad co do wyboru lektury. WyczytywaÅ‚em wiÄ™c wszystkie książki o Dzikim Zachodzie, Karola Maya, Branda, Baxtera, kryminalne RomaÅ„skiego, MarczyÅ„skiego, Wallace'a i innych. WyczytaÅ‚em książki o przygodach Arsena Lupina, Sherlocka Holmesa i wszystkie o Tarzanie; MichaÅ‚a Zevaco, Dumasa i TrylogiÄ™ Sienkiewicza. Książki grube dzielone byÅ‚y na kilka mniejszych i za każdÄ… pÅ‚aciÅ‚o siÄ™ dziesięć groszy. Gdy już miaÅ‚em w rÄ™ku książkÄ™, braÅ‚em w kieszeÅ„ kawaÅ‚ chleba i szedÅ‚em nad starÄ… fosÄ™ fortowÄ… na Czerniakowie. Tam, leżąc na sÅ‚oÅ„cu, czytaÅ‚em. Dla urozmaicenia co pewien czas zażywaÅ‚em kÄ…pieli, a raz lub dwa razy w ciÄ…gu dnia kilku z nas przepÅ‚ywaÅ‚o na drugÄ… stronÄ™ fosy i zapuszczaliÅ›my siÄ™ w ogrody badylarzy na strÄ…ki grochu. Moimi ulubionymi bohaterami z książek byli ludzie, których cechowaÅ‚a szaleÅ„cza odwaga i ryzykanctwo, obroÅ„cy sÅ‚abych i uciÅ›nionych, a bojowi wobec ludzi zÅ‚ych. W postÄ™powaniu swoim staraÅ‚em siÄ™ naÅ›ladować takich wÅ‚aÅ›nie bohaterów. CieszyÅ‚em siÄ™, gdy raz udaÅ‚o mi siÄ™ wywalić okno w pÅ‚onÄ…cym drewnianym budynku i zanim nadbiegli inni, wyniosÅ‚em dwoje maÅ‚ych dzieci oraz wyrzuciÅ‚em na podwórze wszystkie ubrania z szafy. ByÅ‚em wszÄ™dzie tam, gdzie groziÅ‚o jakieÅ› niebezpieczeÅ„stwo, i musiaÅ‚em zawsze należeć do tych, którzy ostatni wycofujÄ… siÄ™ z niebezpiecznej sytuacji. Å»eby być mocnym wobec zÅ‚ych, nie wystarczaÅ‚a sama odwaga, potrzebna byÅ‚a także zaprawa i trening. W mieszkaniu na drzwiach wieszaÅ‚em stare ubrania i palta i godzinami ćwiczyÅ‚em uderzenia gÅ‚owÄ… z różnych pozycji. WiedziaÅ‚em, że jest to najskuteczniejsze i najbardziej zdradliwe uderzenie. DoszedÅ‚em do takiej wprawy, że "na Å‚eb" byÅ‚em jednym z najlepszych na Czerniakowie. TrenowaÅ‚em też nożem. Rzucanie nożem do celu na odlegÅ‚ość. Ukrywanie noża w rÄ™kawie. BÅ‚yskawiczne wyciÄ…ganie noża z kieszeni spodni i z kieszeni marynarki, tak zwanej "za parkanem".. Niejeden urwany guzik i rozdarte spodnie kosztowaÅ‚ trening przeskakiwania przez parkan, chodzenia po drzewach i skakania ze znacznych nawet wysokoÅ›ci. WyrabiaÂÅ‚em w sobie silnÄ… wolÄ™, upór i mÅ›ciwość w stosunku do tych, którzy skrzywdzili mnie z premedytacjÄ… lub wykorzystywali swojÄ… przewagÄ™ fizycznÄ…. Po kilku awanturach ze starszymi i silniejszymi mówiono o mnie: "ChÅ‚opak grzeczny, ale i charakterny..." SÅ‚abszego nie uderzyÅ‚em nigdy. Wieczorem wyskakiwaÅ‚em na plac Unii Lubelskiej "postarać siÄ™ trochÄ™ na majdanie" - co znaczy po prostu: sprzedawać gazety. "StaraÅ‚o siÄ™" tam wielu kolegów, z którymi koÅ„czyÅ‚em szkoÅ‚Ä™. Oni byli majdaniarzami rejestrowanymi (po zÅ‚ożeniu kaucji), ja staraÅ‚em siÄ™ na dziko: koledzy brali wiÄ™cej gazet i część dawali do sprzedaży mnie. Jaki byÅ‚ z tego zarobek? Dwa grosze od gazety w cenie piÄ™ciu groszy i trzy od dziesiÄ™ciogroszowej. Od dodatku nadzwyczajnego osiem groszy od sztuki, ale wtedy mi nie dawali, ciężko też byÅ‚o trafić na moment wydania. Umieć sprzedać gazety - to byÅ‚a wielka sztuka. - Ile sprzedaÅ‚eÅ›? - pytaÅ‚em jednego kolegi. - DwanaÅ›cie sztuk - odpowiada. - A ja tylko dwie. - A ty ile? - pytam drugiego. - PiÄ™tnaÅ›cie. - A ja dwie. Wreszcie i ja poÅ‚apaÅ‚em siÄ™ w technice sprzedawania. Gdy dostaÅ‚em gazety do rÄ™ki - jak najszybciej przed siebie, byle dalej, żeby być tam, gdzie nie dotarÅ‚ jeszcze żaden nowy gazeciarz. Raz dotarÅ‚em w ten sposób do ulicy Filtrowej. W każdym tramwaju jadÄ…cym w stronÄ™ placu Narutowicza idÄ… dwie, cztery gazety. Po pewnym czasie gazeciarze z placu Narutowicza poÅ‚apali siÄ™, że im handel idzie sÅ‚abiej - zjechali kupÄ…, dali mi dobry wycisk i przegnali z dobrego stanowiska. PojechaÅ‚em do swoich chÅ‚opaków. Ci zostawili swój "majdan" w różnych kioskach i sklepach i grupÄ… w osiemnasÂtu chÅ‚opaków zrobiliÅ›my nalot na tamtych. I odegraliÅ›my siÄ™ - ale już wiÄ™cej w ich parafiÄ™ nie jeździÅ‚em. Najlepszy zarobek byÅ‚ wtedy, gdy udaÅ‚o siÄ™ kogoÅ› zrobić "na fryko". Przy wydawaniu reszty bilonem pieniÄ…dze odliczaÅ‚o siÄ™ na wÅ‚asnej dÅ‚oni, kÅ‚adÄ…c na spód monetÄ™ upatrzonÄ… dla siebie. Gdy kupujÄ…cy nadstawiaÅ‚ rÄ™kÄ™, oddawaÅ‚o siÄ™ wszystko, bo mógÅ‚ jeszcze raz sprawdzić. Gdy postawiÅ‚ woreczek, monetÄ™ leżącÄ… na spodzie, na Å›rodkowym palcu, chwytaÅ‚o siÄ™ lekko ukrywajÄ…c jÄ… miÄ™dzy palcami i chociaż dÅ‚oÅ„ byÅ‚a wyprostowana, pieniÄ…dz pozostawaÅ‚ w rÄ™ku. Jeden taki "moniak" to tyle, co sprzedać kilka gazet. MetodÄ™ tÄ™ stosowali gazeciarze i wózkarze. Kiedy do ojca przychodzili koledzy, wiedziaÅ‚em, że bÄ™dÄ… pili wódkÄ™, a mnie bÄ™dÄ… posyÅ‚ali, żeby im przynosić po ćwiartce. SiedziaÅ‚em wtedy kamieniem w domu. Gdy już nieźle sobie popili, wtedy robiÅ‚em "na fryko" po pięćdziesiÄ…t groszy, po zÅ‚otówce, a nawet i po dwa zÅ‚ote. PÅ‚aciÅ‚em sobie za fatygÄ™ siedzenia w domu. Latem jeździliÅ›my przeważnie we czterech dwa razy w tygodniu do Kabackiego Lasu na jagody, grzyby lub orzechy laskowe. Na ulicy PuÅ‚awÂskiej skakaliÅ›my w biegu na bufory ostatniego, towarowego wagonu przyczepionego do pociÄ…gu osobowego i tak uczepieni jechaliÅ›my do Pyr i do lasu. Tam trzeba byÅ‚o uważać, żeby nie dać siÄ™ zÅ‚apać gajowym - tak jak w kolejce kolejarzom. Gajowi czÄ™sto robili obÅ‚awy na zbierajÄ…cych jagody lub grzyby. To już byÅ‚o dla nas sportem - tak lawirować i ukrywać siÄ™, żeby nie zÅ‚apali. I nie zÅ‚apali nigdy żadnego z nas. W kolejce byÅ‚o gorzej. Tu niejeden konduktor staraÅ‚ siÄ™ nas zÅ‚apać albo przepÄ™dzić z kolejki. Raz jeden kolejarz wlazÅ‚ na dach towarowego wagonu i oblewaÅ‚ nas oliwÄ… z oliwiarki. MajÄ…c doÅ›wiadczenie, braliÅ›my w drogÄ™ solidne kije, żeby kolejarzowi nie pozwolić wysunąć znad dachu rÄ™ki czy gÅ‚owy. Gdy kolejka dojeżdżaÅ‚a do stacji - wyskakiwaliÅ›my jeszcze w biegu i uciekaliÅ›my w odwrotnym kierunku. CzepiajÄ…c siÄ™ z boku osobowego wagonu dwa razy zerwaliÅ›my z gÅ‚owy siedzÄ…cemu przy otwartym oknie rabinowi jarmuÅ‚kÄ™, którÄ… Å»ydzi odkupywali od nas, pÅ‚acÄ…c po pięć zÅ‚otych. KiedyÅ› w Grójcu w czasie "wycieczki" zdjÄ™liÅ›my ze stojÄ…cego na ulicy wozu skrzynkÄ™ wódki, którÄ… wynieÅ›liÅ›my za stojÄ…cÄ… w pobliżu stodoÅ‚Ä™. Gdy wóz odjechaÅ‚, przyszÅ‚o do nas trzech Å‚obuzów; zabrali nam wszystko, a za "fatygÄ™" dali tylko każdemu z nas po pół litra wódki. I to dobre, mogli nic nie dać. W kolejce raz tylko mnie zÅ‚apali. PosiedziaÅ‚em kilka godzin w komisariaÂcie. PrzyszÅ‚a matka, zapÅ‚aciÅ‚a pięć zÅ‚otych kary, które później musiaÅ‚em jej zwrócić, i zabraÅ‚a mnie do domu. Latem pojechaÅ‚em na dwa tygodnie pod Grójec do znajomych gospodaÂrzy, u których ostatnie dwa lata spÄ™dzaliÅ›my wakacje. ZÅ‚odziejska wieÅ›. Nocami caÅ‚a prawie ludność wybieraÅ‚a siÄ™ na kradzież zboża z dworskich pól. Jedni zwozili, inni młócili w stodoÅ‚ach... i rano byÅ‚o już wszystko w porzÄ…dku. Za stodoÅ‚Ä… caÅ‚a sterta sÅ‚omy, zboże zaÅ› wymłócone i wywiane zostaÅ‚o już wywiezione na sprzedaż do miasta. Pewnej nocy chÅ‚opi wybrali siÄ™ do odlegÅ‚ej o trzy kilometry wsi kraść ulÄ™gaÅ‚ki. PoszÅ‚o wtedy chyba ze, trzydzieÅ›ci osób i ja z nimi. Wszyscy piechotÄ… przez cmentarz i las, a drogÄ… dwa wozy do przywiezienia worków z ulÄ™gaÅ‚kami. Ciekawy byÅ‚em, jak bÄ™dÄ… rwali. Kazali mi zabrać ze sobÄ… worek i pÅ‚achtÄ™. OkazaÅ‚o siÄ™, że robi siÄ™ to Å‚atwo, szybko i dokÅ‚adnie. Każdy rozkÅ‚ada swojÄ… pÅ‚achtÄ™ pod drzewem, dwóch wchodzi na drzewo i trzÄ™sie, potem każdy bierze pÅ‚achtÄ™ za rogi i zsypuje do swojego worka. Później worki na wóz, a sami znów piechotÄ…, krótszÄ… drogÄ… do domu. ZÅ‚odzieje to byli przeważnie "wychowaÅ„cy". Prawie każdy gospodarz miaÅ‚ takiego "wychowaÅ„ca". Po pierwszej wojnie Å›wiatowej brali na wychowanie dzieci z sierociÅ„ca, które nie miaÅ‚y i nie znaÅ‚y swoich rodziców. Podrzutki. PaÅ„stwo do peÅ‚noletnoÅ›ci dziecka pÅ‚aciÅ‚o im miesiÄ™cznie pewnÄ… sumÄ™ pieniÄ™dzy, a oni mieli darmo z poczÄ…tku pastucha, później parobka, tylko za jedzenie i marne ubranie. Gdy taki chciaÅ‚ siÄ™ lepiej ubrać, pójść na zabawÄ™ albo wypić wódki - kradÅ‚. W czasie żniw ludzie ze wsi chodzili pracować do dworów, których byÅ‚o kilka w okolicy. Pewnego dnia, gdy nie miaÅ‚em co robić, wybraÅ‚em siÄ™ na dworskie ziemie zobaczyć, jak pracujÄ… znajomi ze wsi. Kosili zboże tuż pod lasem. SÅ‚oÅ„ce szÅ‚o już ku zachodowi. - Uważajcie, dziedzic jedzie! - zawoÅ‚aÅ‚ ktoÅ› ostrzegawczo. I wszyscy raźniej zabrali siÄ™ do roboty. ByÅ‚ to mÅ‚ody jeszcze facet, na piÄ™knym koniu, ze szpicrutÄ… w rÄ™ku. SiedzÄ…c sztywno, przez kilka minut w milczeniu przyglÄ…daÅ‚ siÄ™, jak ludzie pracujÄ…. ZbliżyÅ‚ siÄ™ do niego karbowy, coÅ› mówiÅ‚ po cichu. Po chwili podeszÅ‚a z boku mÅ‚oda jeszcze chÅ‚opka i prosi pokornie: - ProszÄ™ jaÅ›nie pana, niech jaÅ›nie pan zwolni mnie o godzinÄ™ wczeÅ›niej. Mam chore dziecko, zostawiÅ‚am je bez opieki. Nawet na niÄ… nie spojrzaÅ‚. - ProszÄ™ jaÅ›nie pana bardzo - mówi znów kobieta, PatrzÄ™ i oczom nie wierzÄ™: pocaÅ‚owaÅ‚a go w rÄ™kÄ™. Raz, drugi i wciąż powtarza swoje: "ProszÄ™ jaÅ›nie pana bardzo". StaÅ‚em o dwa metry od "jaÅ›nie pana", a nie wiÄ™cej jak o dziesięć metrów od lasu. - O rany! Co za jaÅ›nie pan! - krzyknÄ…Å‚em tak gÅ‚oÅ›no, że wszyscy usÅ‚yszeli. - A moja dupa jaÅ›niejsza niż wszystkie jaÅ›nie pany! W "jaÅ›nie pana" jakby piorun strzeliÅ‚. SzarpnÄ…Å‚ siÄ™ w mojÄ… stronÄ™. ZÅ‚apaÅ‚em jednÄ… lejce, zawinÄ…Å‚em koniem i zanim schwyciÅ‚ równowagÄ™, już uciekaÅ‚em do lasu. RuszyÅ‚ za mnÄ…, ale byÅ‚em już w lesie. Tak wyglÄ…daÅ‚o moje pierwsze i ostatnie spotkanie z "jaÅ›nie panem".  - DokÄ…d idziesz? - zapytaÅ‚a matka, widzÄ…c, że wychodzÄ™ z mieszkania. - Na ulicÄ™. ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.pltgshydraulik.opx.pl |