Gryfoński czar [M], Drarry
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
 Gryfońki czar   Kiedy zawołasz do króliczej norki: "Hej, jest tam kto?", a głos z wnętrza odpowie: "Nie!", to znaczy chyba, że nie jesteś mile widziany. ~~~ Merlin jest tylko jeden, a czarodziejów i ich problemów tysiące, miliony tysięcy. Dlatego też coraz to różni magowie wzywali imion coraz to różnych sławnych wiedźm i czarodziejów, bo jak wiadomo - im mniej chętnych, tym większa szansa obsłużenia. W ten sposób niektórzy zaczęli wzywać imienia Albusa Dumbledore'a, inni jego brata Aberfortha (głównie pasterze), jeszcze inni Grunniona Alberyka (hodowcy mandragor), Grzegorza Przymilnego (zakochani), a nawet Herpona Podłego (głównie właściciele nielegalnych zwierzątek). Czasami jednak niechęć do wzywania pomocy Merlina nie była spowodowana egoistyczną chęcią skrócenia sobie kolejki osób oczekujących. Czasami była to głęboko zakorzeniona, oparta na przynależności domowej duma. Bo tak, jak Ravenclav nie miał żadnych powodów, by bać się lub wstydzić wzywania swego współdomownika, Hufflepuff czerpał pomoc skąd mógł, a Gryffindor - spójrzmy prawdzie w oczy - w większości nie zdawał sobie sprawy, że Merlin był Krukonem, tak ze Slytherinem sprawa miała się już zupełnie inaczej. Gniazdo węży - mówili - wylęgarnia morderców i demonów, źli od urodzenia. Slytherin bowiem był najmniej lubianym domem w całym Hogwarcie i dlatego od dziesięciu wieków ewolucji udało się wykształtować u Ślizgonów niezwykłe poczucie jedności. Nic tak bowiem ludzi nie jednoczy, jak wspólny wróg, a dla Ślizgonów wspólnym wrogiem był każdy, kto nie był Ślizgonem. Dom Węża nie pozwalał obcym mieszać się do ich spraw i zawsze sam rozwiązywał swoje problemy, a w kłótniach międzydomowych ZAWSZE stawał po stronie swoich [1]. Nie powinien więc dziwić fakt, że ich wewnętrzny opór przed proszeniem o pomoc Krukona zaowocował składaniem próśb do największego Ślizgona Hogwartu. Oczywiście stało się to zaraz po tym jak zakończyły się walki o prawo do tego tytułu pomiędzy wszystkimi zainteresowanymi. Proszenie Ślizgona o pomoc miało jednak tę wadę, że rzadko kiedy spełniał on prośby. Trzeba hartować małe węże, prawda? ~~~ - Na litość Salazara, niech to wszystko okaże się złym snem - jęknął Draco Malfoy, wyjątkowo jak na niego niegodnie. - Czy jego już całkiem pogięło? Młody blondyn opadł na kanapę w pokoju wspólnym, a jego rozkojarzone spojrzenie wbiło się w siedzącego obol Gregory'ego Goyle'a. - Vinca? Tak! - Co? - zapytał bezmyślnie Malfoy, a już po chwili zaczął się irytować. - Nie, nie Vincenta! Pottera! - A co on znów zrobił? - spytał Vincent z drugiej strony Draco. - Coś strasznego - rzekł Draco dziwnie cienkim głosem i zapadł się głębiej w kanapę. - Coś straszliwie i okrutnie niewyobrażalnego… Niech go Salazar potępi, tę skazę mego życia! Vincent spojrzał na przyjaciela znad swojej szaty, nad którą się pochylał, usiłując umocować zaklęciem odrywającą się plakietkę z wężem. - Draco, czy ty aby nie przesadzasz? - spytał spokojnie. - Ta Weasley ma na ciebie zły wpływ - odparł ze złością blondyn. - Zawołaj Pansy, słabo mi. ~~~ Dom Godryka Gryffindora również borykał się z poważnymi problemami osobowościowymi jednego ze swoich mieszkańców. A właściwie, to - jak to często bywa - tak naprawdę ze wspomnianymi problemami borykała się tylko jedna osoba. Była to jednak osoba idealna do tego typu zadań, albowiem Ronalda Weasley'a już nic nie było w stanie zaskoczyć - przeszedł zdecydowanie zbyt wiele. Miał pięciu starszych braci (w tym Freda i George'a), nadopiekuńczą matkę, siostrę, która spotykała się z ułomnym Ślizgonem i Chłopca-Który-Przeżył za najlepszego przyjaciela. A pomimo to stanął w sytuacji, która sprawiała, że czuł się co najmniej niezręcznie. - Ummm… Harry? - spytał niepewnie, patrząc na puste łóżko swojego przyjaciela. - Nie ma mnie - odparł stłumiony głos Pottera. - Yyy... Nie ma cię? Ummm... A czemu "nie ma" cię pod łóżkiem? - Bo mi tu dobrze - padła buntownicza odpowiedź. - Eeee... A czemu? - dociekał Ronald. - Bo palę się ze wstydu, a popioły lepiej się czują na ziemi! Odgłos przesuwanego kufra świadczył niewątpliwie o tym, że Harry zaczyna się zadamawiać pod swoim łóżkiem i układa się nieco wygodniej, zważywszy na ograniczone możliwości komfortowe czyszczonej raz do roku kamiennej podłogi, oczywiście. Ron postanowił szybko coś wymyślić, zanim jego najlepszy przyjaciel znajdzie sposób na branie udziału w lekcjach i meczach wciąż nie wychodząc spod łóżka. - Mmm... Ja bym na twoim miejscu stamtąd wyszedł - powiedział powoli. - Jakiś tydzień czy dwa temu spadły mi tam brudne skarpetki. Spod czterokolumienkowego łóżka dało się słyszeć głośne, cierpiętnicze westchnienie, a po chwili wyczołgał się stamtąd zaczerwieniony, zakurzony i potargany Złoty Chłopiec Gryffindoru. - Zdawało mi się, że coś tam śmierdzi łajnem sklątek, ale myślałem, że to mój kufer - rzekł, siadając na podłodze i opierając się plecami o swoje łóżko. - Jak cię znam, tydzień czy dwa to ty te skarpetki nosiłeś, a leżą tam od co najmniej miesiąca. - Ubrudziłeś się - zauważył Ron z uśmiechem ulgi, który przybladł nieco na widok wściekłego spojrzenia Harry'ego. - Jestem okropnym debilem - oznajmił Harry i westchnął ciężko. - Ummm… To dlatego McGonagall chce cię widzieć? - A chce? - zdziwił się Potter. Ron tylko pokiwał głową, tym samym wyznając, kto i po co go tu przysłał. Zaczynał żałować, że to akurat on wpadł na opiekunkę ich domu. Harry zachowywał się zdecydowanie zbyt dziwnie. Musiał naprawdę wpaść w poważne tarapaty - i to bez Rona! - Co zrobiłeś? - spytał, gdy Harry wstał, najwyraźniej zamierzając iść do McGonagall. - Straszną rzecz - odrzekł Potter ponuro. - Zabiłeś kogoś? - Nie, pocałowałem. - ?!?! - zamilkł na chwilę Ron. Po chwili odezwał się raz jeszcze: - Powtórz drukowanym literami, bo chyba nie zrozumiałem - poprosił. Jego oczy gwałtownie poszerzyły się na skutek szoku. - Pocałowałem. A jemu się to nie spodobało - westchnął znów zarumieniony Harry, po czym opuścił dormitorium, mijając swojego rudego przyjaciela, który nie wydawał się już tak odporny na szok. Wyraźnie zbladł pod piegami, a po chwili usiadł ciężko na najbliższym łóżku. - Jemu? - jęknął. ~~~ Ślizgoni zawsze są żądni wiedzy, która jest w stanie dać im władzę. I dlatego właśnie nie ma bardziej plotkującego domu niż Dom Węża. Plotki i sekrety zawsze są w cenie, dlatego też członkowie innych domów, gdy chcieli za swoje informacje zdobyć jakąś zapłatę, kierowali się do Slytherinu. Czasem też niektórzy całkowicie bezinteresownie lubili dzielić się najświeższymi wieściami. - VINCENT! - krzyknęła Ginewra Weasley, wpadając do pokoju wspólnego Slytherinu. - Weasley, wynoś się - burknął Draco na sam dźwięk jej głosu. Usiłował się zrelaksować w zdolnych dłoniach Pansy, która masowała mu skronie i wiedział, że Gryfonka w trudnym zadaniu rozluźniania się bynajmniej mu nie pomoże. - Vincent! - zawołała raz jeszcze Ginny, siadając na poręczy kanapy, na której siedział jej chłopak i szybko cmoknęła go w policzek. - Nie uwierzysz! Draco całował się z Harrym! - powiedziała szybko, wyraźnie podekscytowana. W pokoju wspólnym zaległa cisza, gdy wszyscy, którzy do tej pory udawali, że nie słyszą rudej dziewczyny, momentalnie zamienili się w słuch, a ich głowy powoli zwróciły się w stronę zarumienionego Malfoy'a. Draco rzucił krótkie spojrzenie na wszystkich zebranych w pokoju ludzi i zapadł się głębiej w kanapę, rumieniąc się jeszcze mocniej. Dłonie Pansy przestały masować Malfoy'a, a po chwili odsunęła je ze wstrętem. - Co robiłeś? - Nic - burknął Draco. - Całowałeś Pottera? - spytał Goyle, patrząc na swojego przyjaciela, jakby nagle zmienił się w... dajmy na to, fretkę. - Nie! - krzyknął blondyn, zrywając się z kanapy i patrząc na wszystkich wściekle. - I nie chcę więcej o tym słyszeć! - rzucił i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi dormitorium. Wszyscy patrzyli przez chwilę na zamknięte drzwi, ale ich spojrzenia szybko przemieściły się w stronę lepiej od nich poinformowanej Gryfonki. - Opowiedz, Gin - poprosił Crabbe, trzymając ją za rękę. - Nawet nie wyobrażasz sobie, jak słodko wyglądali, Vinc! - uśmiechnęła się wesoło Weasley. ~~~ Gabinet profesor McGonagall był urządzony skromnie, można wręcz powiedzieć, że surowo, ale mimo to Harry'emu zawsze wydawał się przytulniejszy od gabinetów niektórych innych nauczycieli, którzy preferowali bardziej wilgotne i kamieniste klimaty lochów. Właściwie nie wiedział, czy było to spowodowane ciemnoczerwonymi zasłonami, flagą Gryffindoru udrapowaną na ścianie, czy choćby kraciastym obiciem fotela surowej profesorki. W każdym razie, cokolwiek to było, dzisiaj nie działało kompletnie. Dzisiaj Potter czuł się w tym gabinecie bardziej jak na przesłuchaniu Świętej Inkwizycji niż na rozmowie z wychowawczynią. Tyle tylko, że Święta Inkwizycja nigdy nie była tak zawstydzona rozmowami o herezji, jak profesor McGonagall rozmową, którą właśnie miała przeprowadzić. Patrzyła na wszystko w pomieszczeniu poza chłopcem siedzącym naprzeciwko na drewnianym, niewygodnym krześle. Ostatecznie zaczęła nawet przeglądać i układać różne papiery i dokumenty leżące na biurku. Na początku Harry'emu wcale to nie przeszkadzało - wykorzystywał dany mu czas na próbę ugładzenia włosów i oczyszczenia szaty z podłóżkowego kurzu - ale po kwadransie, który minął w krępującej ciszy, postanowił się w końcu odezwać. - Umm... Pani profesor? Czy chciała pani o czymś ze mną porozmawiać? - Tak, tak, panie Potter. Hmm... Jak pan zapewne się domyśla, dotyczy to dzisiejszego... umm... wypadku na korytarzu... - Yyy... Chce mi pani wlepić szlaban za bicie się z Malfoy'em? - spytał z nadzieją, patrząc na zarumienioną profesorkę borykającą się z ułożeniem słów. Niestety, rozbiegany wzrok zawstydzonej nauczycielki, który ostatecznie skupił się na jakimś sęku na biurku, powiedział Harry'emu, że to chyba jednak nie o to chodzi. - Umm... Miałam... tak, jakby na myśli to, co... umm... zdarzyło się nieco później... - Aaa... - mruknął Potter, czując jak policzki płoną mu ze wstydu. - To. - Tak, panie Potter. "To". - powiedziała ostro McGonagall, której zawstydzenie ucznia najwyraźniej dodało odwagi. - Czy mógłby mi pan wyjaśnić, czym "to" zostało spowodowane? - Yyyyy... Harry spuścił wzrok a swoje dłonie, których palce nerwowo wyłamywał. Nie był pewien, co powinien powiedzieć swojej opiekunce. Trudno byłoby mu wyjaśnić, że gdy siedział okrakiem na Malfoy'u, usiłując potargać i powyrywać mu włosy, uznał nagle, że blondyn z roztrzepanymi włosami wygląda zdecydowanie zbyt słodko, żeby mogło mu to ujść na sucho. Obawiał się, że na ponurej i surowej profesorce nie zrobi wrażenia opis przygryzionej i ciemnoróżowej dolnej wargi Ślizgona, od której tak wyraźnie odcinały się śnieżnobiałe zęby, albo choćby wciągające przedstawienie wyglądu tych delikatnych, miękkich i tak jasnych kosmyków przydługich włosów, wpadających do iskrzących uczuciami szarych oczu... Profesor McGonagall z lekką złością obserwowała powoli rozmywające się, rozmarzone spojrzenie swojego ucznia i w końcu chrząknęła cicho, przerywając ciąg jego myśli. Z naukowym wręcz zaciekawieniem analizowała szybko przytomniejący wzrok i coraz ciemniejszy rumieniec wkradający się na policzki chłopaka. - Czy mógłby mi pan wyjaśnić, czym "to" zostało spowodowane? - Umm... Szczerze mówiąc, to nie jestem pewien, pani profesor. Opiekunka Gryffindoru zmarszczyła brwi ze złością. Miała nadzieję, że jej uczeń wymyśli jednak jakieś usprawiedliwienie. Otumanienie oparami z lekcji eliksirów, nowy plan Voldemorta, ból blizny, Imperius, chwilowa niepoczytalność, czy choćby nagłe poczucie się dementorem. - W takim razie zastanowi się pan nad tym podczas dzisiejszego szlabanu. - Za co?! - zirytował się nagle chłopak. - Za całowanie?! - Panie Potter! - krzyknęła McGonagall, rumieniąc się lekko. - Tak? - zapytał niewinnie Harry. - Za bójkę. Gryfon tylko prychnął pod nosem, wstając i kierując się do drzwi. 'Zawsze znajdzie się jakiś powód' - pomyślał ze złością. 'Nawet na kolejne pocałowanie Dracona Malfoya' - dodał, sam zaskakując się tą myślą. Nie przestraszył się jej jednak tak bardzo, jak powinien. Wciąż pamiętał to przyjemne uczucie, jakie go opanowało, gdy całował Ślizgona. ~~~ Vincent Crabbe miał już za sobą trudne przyznanie się znajomym, że chodzi z osobą zdecydowanie nieodpowiednią. Wiedział, że dla Draco, który w dodatku musiałby się przyznać do odmiennej orientacji seksualnej, sytuacja przedstawiała się jeszcze gorzej. Vincent jednak mimo nieco przerażającego wyglądu był dobrym przyjacielem i dlatego nie mógł zostawić biednego blondyna samego. Wszedł powoli do słabo oświetlonego pokoju i usiadł na fotelu przy leżącym na łóżku Malfoyu. Chłopak miał położoną na twarzy rękę i starał się najwyraźniej odseparować od wszelakich bodźców zewnętrznych. - Draco… - Milcz. A najlepiej wyjdź. Nie chcę nikogo słuchać. - To zrozumiałe w twojej trudnej sytuacji - westchnął Vincent. - Ale ja jestem tutaj, żeby ci pomóc… - Przyszedłeś pobawić się w psychologa?! - krzyknął Draco, zrywając się z wygodnej, leżącej pozycji i siadając na wprost przyjaciela. - Niedoczekanie twoje! NIE. JESTEM. GEJEM! Crabbe westchnął ciężko i spojrzał raz jeszcze na zdenerwowanego blondyna. - Draco, nie musisz się wstydzić… Sam jestem w związku nie najlepiej postrzeganym… Rozumiem… - Gówno rozumiesz! JA nie jestem w żadnym związku! I nie jestem gejem! - Oczywiście, Draco - mruknął Vincent. - Nie jestem! Nie całowałem Pottera. A nawet gdyby, czego oczywiście nie robiłem, to nie znaczyłoby, że ten teoretyczny ja, który się z nim całował, od razu jest gejem! Ten teoretyczny ja, który w przeciwieństwie do mnie, mógł całować się z Potterem, a nawet mogłoby się mu to, nie daj Merlinie, spodobać, mógł tylko przeprowadzać młodzieńcze eksperymenty. To normalne nawet u postaci teoretycznych, jaką jestem ja, który całował się z Potterem, bo tak naprawdę, to tego nie robiłem, bo… - Przestań już, mózg mi się przez ciebie lansuje - przerwał Crabbe z zagubionym wyrazem twarzy. Tego Malfoy najwyraźniej nie wytrzymał już psychicznie i zerwał się z łóżka sycząc przez zęby kilka przekleństw. - Ja cię zaraz cholero wylansuję na miss debilizmu! Powtarzam ci po raz setny - Nie. Jestem. Gejem! - Całowałeś się z Potterem! - zirytował się Vincent. - To on mnie całował! - A ty z wrodzonej grzeczności w zamian wepchnąłeś mu język do gardła i polizałeś mu migdałki, tak? - sarknął chłopak. Draco tylko wziął głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze, najwyraźniej licząc bezgłośnie do dziesięciu. Po chwili przemówił wyjątkowo spokojnym głosem. - Vinc. Ty idź do Gryfonów i wyliż migdałki tej swojej Weasley, obyś się nie zaraził czymś poza głupimi odzywkami. Nie mogę już na ciebie patrzeć. - Idę. Przekazać coś od ciebie Harry'emu? - WYNOŚ SIĘ! ~~~ Draco Malfoy był Ślizgonem z rodowodem i rodziną z tradycjami. Miał swoje zasady i naprawdę bardzo nie lubił, kiedy ktoś się z niego śmiał. To taki słaby punkt Malfoyów. Dlatego też Draco postanowił walczyć o swoją reputację niezwykle męskiego i heteroseksualnego samca, którą - jak twierdził - jeszcze dzień wcześniej posiadał. W tejże metaforycznej walce o godność pomóc mu miała walka całkiem zwyczajna i wręcz trywialna, pełna męskich ciosów, ugryzień, zadrapań i wyrwanych włosów. Bitwa ta rozpoczęła się, gdy pchany żądzą mordu rywal zjawił się w swej pełnej gryfonowatości w lochach Slytherinu. Była to ewidentna zniewaga mająca na celu sprowokowanie ataku. Dracon nie mógł pozwolić podobnemu zjawisku tak sobie samoistnieć. Musiał zareagować. Brutalnie, zdecydowanie i jak najbardziej męsko. ~~~ Harry usłyszał satysfakcjonujący pisk, gdy wgryzł się Malfoyowi w rękę tuż nad nadgarstkiem. Szybko przesunął językiem po zranieniu, z radością wyczuwając słaby smak krwi na przetartej skórze. Ślizgon jęknął z wściekłości i gwałtownie szarpnął głową i usiłując nią uderzyć w głowę Pottera. Skulił się wokół Gryfona, otaczając jego głowę i usiłując wyrwać przygryzioną rękę. Nagle w zasięgu jego wzroku pojawił się kawałek ciemnooliwkowego ciała. Ucho Pottera. Czarnowłosy chłopak wrzasnął głośno, wypuszczając tym samym z zębów zmaltretowaną rękę, gdy poczuł zęby silnie zaciskające się na jego uchu. Zdawało mu się, że czuje powoli sączącą się krew, ale mogła to być też ślina Malfoya. Harry wzdrygnął się mentalnie, jednocześnie dochodząc do wniosku, że należy uciec się do środków drastycznych. Wygiął swoją rękę pod dość dziwnym kątem, gdyż jedna z dłoni Ślizgona wciąż szarpała go za rękaw, ale ostatecznie udało mu się skierować własne palce za swoją głowę. W stronę włosów Malfoya. Złapał mocno garść potarganych, miękkich blond włosów, a Draco sapnął z przerażenia, na ułamek sekundy uwalniając udręczone ucho Pottera. Ten ułamek sekundy wystarczył. Gryfon gwałtownie odsunął głowę, a po chwili przeturlał się na swojego przeciwnika, puszczając na chwilę włosy blondyna. Już po sekundzie jednak złapał je pełnymi garściami i pociągnął je gwałtownie, przygważdżając głowę Malfoya do zimnej posadzki i jednocześnie siadając na wrzeszczącym Ślizgonie okrakiem. - Aaaaaaa… O? Nagle walka ustała. Harry siedział na Draco uspokajając swój oddech i patrząc, jak oczy przyciśniętego do podłogi chłopaka rozszerzają się najpierw z zaskoczeniem, a potem przerażone wpatrują się w szkarłatny rumieniec Pottera. - Ty… - zaczął Malfoy zduszonym głosem, ale zanim zdążył skończyć lub zanim Harry zdołał zerwać się i uciec na drugi koniec świata, przeszkodził im inny głos. - Co tu się dzieje? Panie Potter, proszę natychmiast zejść z pana Malfoya! - wrza...
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.pltgshydraulik.opx.pl |