|
Grzedowicz Jarosław - Rozkaz ... |
Grzedowicz Jarosław - Rozkaz kochać, Dziwaczne - wampiry, sci-fi itp - 123
[ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] F KWIECIEŃ-MAJ 1990 JarosÅ‚aw J. GrzÄ™dowicz UrodziÅ‚ siÄ™ w 1965 r. we WrocÅ‚awiu. Jeden rok studiowaÅ‚ biologiÄ™; obecnie Jest na trzecim roku psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. Debiut w 1982 r. w łódzkich "OdgÅ‚osach" opowiadaniem "Azyl dla starych pilotów" (późnej ukazaÅ‚y siÄ™ tam jeszcze m.in. "Ruleta" l "Twierdza Trzech Studni"); ponadto druk opowiadaÅ„ w wydawnictwach klubowych. J.J.G. byÅ‚ czÅ‚onkiem-zaÅ‚ożycielem gÅ‚oÅ›nego TRUSTU, ostatnio Jest współpracownikiem "Klubu Twórców" funkcjonujÄ…cego przy warszawskiej Stodole. (mp) JarosÅ‚aw J. GrzÄ™dowicz Rozkaz kochać W życiu każdego czÅ‚owieka nastÄ™puje moment, kiedy staje siÄ™ zupeÅ‚nie kimÅ› innym. Bezczelny gaduÅ‚a, czy wyszczekana dusza towarzystwa zamienia siÄ™ w nieÅ›miaÅ‚ego gamonia, zdeklarowani cynicy stajÄ… siÄ™ romantycznymi kretynami o duszach poetów i wrażliwymi jak dmuchawce, twardzi, oporni faceci przeistaczajÄ… siÄ™ w potulne pieszczoszki, jak dogi scharakteryzowane na pudle-miniaturki. Å»aÅ‚osne. Przynajmniej tego zdania byÅ‚ Kris Random, kiedy pewnego popoÅ‚udnia posadziÅ‚ kuter eksploracyjny poÅ›rodku przygnÄ™biajÄ…cego, stepowego pustkowia. ZwolniÅ‚ osÅ‚ony termiczne i patrzyÅ‚ na strugi drobnego deszczu toczÄ…ce siÄ™ lirycznie po obiektywach zewnÄ™trznych skanerów. Random byÅ‚ bowiem beznadziejnie i straszliwie zakochany. Nie przypominaÅ‚ pudla-miniaturki. StanowiÅ‚ dziewięćdziesiÄ™ciokilogramowy komplet wytrenowanych mięśni rozpiÄ™tych na szkielecie dÅ‚ugoÅ›ci prawie dwóch metrów i powinien, zwÅ‚aszcza przy pracy, mieć w sobie nie wiÄ™cej wrażliwoÅ›ci niż sprawna gilotyna. Jednak w tym momencie czuÅ‚ siÄ™ maÅ‚y i bezbronny - mimo że dysponowaÅ‚ arsenaÅ‚em, który wystarczyÅ‚by na eksterminacjÄ™ dużego i wojowniczego plemienia. PatrzyÅ‚ w ekrany i myÅ›laÅ‚ ponuro, że widok za oknem znakomicie odpowiada jego nastrojowi. Pole szarofioletowych krzaczków ciÄ…gnęło siÄ™ smÄ™tnie ku spÅ‚aszczonym pagórkom, a zimny wiatr gnaÅ‚ po nim dÅ‚ugie fale. GórÄ… ciÄ…gnęły niepowstrzymanie posÄ™pne, oÅ‚owiane chmury. SiÄ…piÅ‚ jesienny deszczyk. BrakowaÅ‚o tylko uschniÄ™tej olchy, żeby siÄ™ na niej powiesić i dopeÅ‚nić tego beznadziejnego pejzażu. To byÅ‚ standardowy zwiad. Taki sam, jak dziewięćdziesiÄ…t trzy poprzednie, w jakich Random braÅ‚ udziaÅ‚ i jak kilkadziesiÄ…t podobnych, które miaÅ‚y miejsce na tej planecie w ciÄ…gu ostatniego miesiÄ…ca. Najpierw zasypywano planetÄ™ dziesiÄ…tkami automatycznych sond, a potem, jeżeli zaklasyfikowano jÄ… jako nadajÄ…cÄ… siÄ™ do kolonizacji, olbrzymi statek planetologiczny ustawiaÅ‚ siÄ™ na orbicie stacjonarnej i na powierzchniÄ™ wysyÅ‚ano zespoÅ‚y badawcze. W skÅ‚ad każdego wchodziÅ‚y dwie osoby. Badacz i obstawa. Taka obstawa to absolutna konieczność. Naukowiec przy pracy to osoba zajÄ™ta, która nie może mieć oczu dookoÅ‚a gÅ‚owy i blastera w każdym rÄ™ku, poza tym wybitne zdolnoÅ›ci w jakiejÅ› dziedzinie wcale nie Å›wiadczÄ… o rozsÄ…dku i wyobraźni w życiu codziennym. Random byÅ‚ obstawÄ…. Praca jak każda inna, tyle że dobrze pÅ‚atna. Na ogół byÅ‚a to praca mÄ™czÄ…ca, czasem nudna, częściej irytujÄ…ca, zawsze niebezpieczna. StaÅ‚ za plecami naukowców najróżniejszych maÅ›ci, strzelaÅ‚ do zwierzÄ…t najróżniejszych wielkoÅ›ci i najkoszmamiejszych ksztaÅ‚tów, naprawiaÅ‚ urzÄ…dzenia i chroniÅ‚ ludzi przed pożarciem, rozszarpaniem, wyssaniem, wchÅ‚oniÄ™ciem, porażeniem, zÅ‚ożeniem w nich jaj i zarażeniem, a oni mieli go za kretyna. To byÅ‚ caÅ‚y problem. WiÄ™kszość naukowców fakt, 'że ktoÅ› musi ich chronić, uważaÅ‚a za osobistÄ… obrazÄ™, zaÅ› samego ochroniarza za coÅ› w rodzaju tresowanej maÅ‚py albo wyuczonego debila. Mówili do niego gÅ‚oÅ›no i wyraźnie unikajÄ…c trudnych wyrazów, albo nie mówili w ogóle, dawali do potrzymania tylko solidne przedmioty i  traktowali jak zbÄ™dny ciężar. Na ogół Å›miaÅ‚ siÄ™ z tego, ale tym razem wcale nie byÅ‚o mu do Å›miechu. Tym razem, wyjÄ…tkowo, nie chciaÅ‚ być traktowany jak uzbrojona maÅ‚pa. CaÅ‚a historia zaczęła siÄ™ w czasie odprawy, jeszcze na pokÅ‚adzie "Konkwistadora". SiedziaÅ‚ w fotelu sÅ‚uchajÄ…c glÄ™dzenia szefa departamentu ochrony. Przedramiona swÄ™dziaÅ‚y go od jakichÅ› zastrzyków, którymi nafaszerowali go faceci z medycznego, a po przestrzennej mapie sektora badawczego peÅ‚zÅ‚a przerywana linia marszruty. Nie spodziewaÅ‚ siÄ™ niczego nadzwyczajnego. Rutynowy zwiad - rozpoznanie obszaru desantu i rekonesans, porównanie siedlisk, badania takie, badania siakie, wszystko byÅ‚o na ostatniÄ… chwilÄ™, jego wspólnik doktor Rosita Savonen spóźniaÅ‚a siÄ™. W umyÅ›le zwykÅ‚y chaos, jak to przed desantem - odebrać bieliznÄ™, dopilnować, żeby wymienili wirnik alternatora w prawym pÄ™dniku, wydusić pieniÄ…dze od Milandera, który leci pojutrze, szef terkotaÅ‚ chaotycznie, w dane oczywiÅ›cie wprowadzili poprawki i nagle otworzyÅ‚y siÄ™ drzwi sali i wszystko przestaÅ‚o istnieć. To byÅ‚o jak piorun. Jak bÅ‚ysk. W jednej chwili oszalaÅ‚. Rosita Savonen przeszÅ‚a obok niego z kocim wdziÄ™kiem, usiadÅ‚a w fotelu i uÅ›miechnęła siÄ™ przepraszajÄ…co. ByÅ‚a, szczupÅ‚Ä…, smagÅ‚Ä… brunetkÄ… o miodowych oczach, w których zobaczyÅ‚ podzwrotnikowe sÅ‚oÅ„ce, plażę i gaÅ‚Ä™zie pinii na tle rozpalonego nieba. UsÅ‚yszaÅ‚ muzykÄ™, poczuÅ‚ zapach maciejki i smak ananasów. Przed chwila byÅ‚ pogodnym, niezależnym facetem. Teraz staÅ‚ siÄ™ niewolnikiem. MiaÅ‚ lecieć z niÄ… i to jÄ… miaÅ‚ chronić. WiedziaÅ‚, że jÄ… ochrom. Za każdÄ… cenÄ™. To już nie byÅ‚a kwestia pracy. To już byÅ‚a misja. WÅ‚os nie ma prawa spaść jej z gÅ‚owy. Jeżeli straci nogi, to bÄ™dzie siÄ™ czoÅ‚gaÅ‚. RozogniÄ™ rÄ™kami rozpalone kraty, zagryzie tygrysa, ale przywiezie jÄ… żywÄ… z powrotem.. Teraz byli sami. We dwoje, na pustej części kontynentu. ByÅ‚a skazana na jego towarzystwo przez trzy dni. Trzy dni. To dość czasu, żeby poznać kobietÄ™. Dość czasu, żeby siÄ™ zaprzyjaźnić. Dość, żeby przespać siÄ™ z szeÅ›cioma cichodajkami na urlopie. O wiele za maÅ‚o, żeby zdobyć RositÄ™ Savonen. Zdobyć miÅ‚ość pani doktor Savonen, zwÅ‚aszcza jeżeli siÄ™ jest uzbrojonÄ… maÅ‚pÄ…. PostanowiÅ‚ siÄ™ zaprzyjaźnić. Być uroczym, inteligentnym, wesoÅ‚ym i mÄ™skim wspornikiem. Przyjacielem. Nic prostszego. Postarać siÄ™ nie czerwienić, nie skubać koÅ‚nierzyka i nie obgryzać paznokci. Zachować spokój i dystans do tego wszystkiego. Zabrać siÄ™ do roboty. PrzestawiÅ‚ tokamaki na bieg jaÅ‚owy i odblokowaÅ‚ ukÅ‚ady transportera. SzczÄ™knęły klamry pasów, fotele zahurkotaÅ‚y na plastykowych prowadnicach, wizgnęła pneumatyka luku zejÅ›ciówki. - Zawsze jesteÅ› taki mnożący? - zapytaÅ‚a z drwinÄ… w gÅ‚osie. - Tylko kiedy staram siÄ™ wyglÄ…dać inteligentnie. - Gdzie siÄ™ podziaÅ‚y jego dowcipne odżywki? - RosiÅ‚a dźwignęła siÄ™ z fotela i przecisnęła na tyÅ‚ kokpitu. - Transporter jest na dole? - O ile go zapakowaliÅ›my, to jest. - WcisnÄ…Å‚ siÄ™ za niÄ… do luku i zsunÄ…Å‚ do wnÄ™trza transportera nie stajÄ…c na szczeblach. , Zdawkowe rozmowy. Gdyby tak można byÅ‚o rozluźnić atmosferÄ™. To atrakcyjna kobieta. Pewnie bez przerwy siÄ™ do niej dostawiajÄ…. Jeżeli nie chciaÅ‚ być uznany za jeszcze jednego podrywacza, musiaÅ‚ zrobić coÅ› innego. Najlepszym sposobem zdobycia takiej kobiety jest niereagowanie na jej urodÄ™. Podobno. Trzeba udawać obojÄ™tność. Boże, jaka ona Å›liczna. Ze zÅ‚oÅ›ciÄ… zatrzasnÄ…Å‚ pasy i wÅ‚Ä…czyÅ‚ tablicÄ™ rozdzielczÄ…. Z jÄ™kiem otworzyÅ‚y siÄ™ wrota Å›luzy i ramiÄ™ wciÄ…garki opuÅ›ciÅ‚o transporter na wypalonÄ… ziemiÄ™, miÄ™dzy rozÅ‚ożyste podpory kutra. ZwolniÅ‚ sprzÄ™gÅ‚o i pojazd wystrzeliÅ‚ z rykiem silnika, rozgarniajÄ…c maskÄ…: fioletowe, niskopienne krzaczki. PadaÅ‚o. WÅ‚Ä…czyÅ‚ dmuchawÄ™, zmiatajÄ…c rzadkie krople z obiektywów. Z tym dochodziÅ‚ cichy wizg turbin. Nie rozmawiali. Pandom czuÅ‚ siÄ™ niepewnie. ZupeÅ‚nie jakby staÅ‚ na scenie. ByÅ‚o to  idiotyczne uczucie. Nie wiedziaÅ‚, co ma mówić. Nie wiedziaÅ‚, czy ma mówić. Nie wiedziaÅ‚ o czym mówić. W ta-' kich chwilach codzienne, niezauważalne odruchy znikajÄ… bezpowrotnie, a każdy, choćby najbardziej rutynowy gest trzeba wykonywać tak; jak pierwszy raz. W takich chwilach można zaÅ‚ożyć kapelusz do góry nogami, albo ogolić siÄ™ lusterkiem. Nic nie jest pewne. Kobiety nigdy go nie onieÅ›mielaÅ‚y i nigdy nie przywiÄ…zywaÅ‚ do nich wiÄ™kszej wagi. Ta, czy inna, co za różnica? Dopóki bÄ™dzie miaÅ‚ naszywkÄ™ Administracji Astronautycznej i odznakÄ™ Departamentu Ochrony Zwiadu zawsze bÄ™dÄ… siÄ™ koÅ‚o niego krÄ™ciÅ‚y. BÄ™dÄ… przychodzić i odchodzić szybko, i bez problemów. BÄ™dzie pamiÄ™taÅ‚ je jako epizody i znaki szczególne. Bez imion i osobowoÅ›ci, i zawsze bÄ™dzie wolny i samotny. Teraz chciaÅ‚ Rosity Savonen. Na zawsze. ChciaÅ‚ mieć ź niÄ… dzieci. ChciaÅ‚ jÄ… nosić na rÄ™kach. WziÄ…Å‚ siÄ™ w garść i zaczÄ…Å‚ odstawiać obojÄ™tnego fachowca przy pracy. WÅ‚Ä…czyÅ‚ panoramiczny ekran. PodniósÅ‚ zawieszenie wozu. WyÅ›wietliÅ‚ trasÄ™ marszruty. PodkrÄ™ciÅ‚ klimatyzacjÄ™. Ukradkiem spojrzaÅ‚ w bok i nadziaÅ‚ siÄ™ na spojrzenie miodowych oczu. Badawcze i ironiczne. MruknÄ…Å‚ pod nosem i odwróciÅ‚ wzrok. MiaÅ‚ ochotÄ™ sprawdzić broÅ„, ale siÄ™ wstydziÅ‚. Pitekantrop z karabinem. ZablokowaÅ‚ stery, rozpiÄ…Å‚ suwak kurtki i wydobyÅ‚ pudeÅ‚ko papierosów. PotrzÄ…snÄ…Å‚ nim, wysuwajÄ…c ustnik na zewnÄ…trz i uniósÅ‚ do ust. - Nie poczÄ™stujesz mnie? - spytaÅ‚a. PodsunÄ…Å‚ jej pudeÅ‚ko. - Nie wiedziaÅ‚em, że palisz - powiedziaÅ‚. Wzięła papierosa i trzymaÅ‚a czekajÄ…c na ogieÅ„. WyciÄ…gnÄ…Å‚ zapalniczkÄ™. - Co za kurtuazja - zakpiÅ‚a. Dalej patrzyÅ‚a w ten sam sposób. Jakby wiedziaÅ‚a i jakby jÄ… to bawiÅ‚o. - Do usÅ‚ug - powiedziaÅ‚. - Jestem użyteczny. ProwadzÄ™ transporter, przypalam papierosy, podajÄ™ kawÄ™ do łóżka i taÅ„czÄ™ kaczuczÄ™. - I mordujesz straszliwe potwory. JesteÅ› moim prywatnym, bÅ‚Ä™dnym rycerzem pÅ‚atnym od godziny. WzruszajÄ…ce. - OdrzuciÅ‚a gÅ‚owÄ™ i wypuÅ›ciÅ‚a z ust strużkÄ™ dymu. Nie odpowiedziaÅ‚. Transporter trzymaÅ‚ SiÄ™ trasy pokonujÄ…c Å‚agodne wzgórza. - Na ilu planetach byÅ‚eÅ›? - spytaÅ‚a. - Na dwudziestu dwóch. A ty? - Na czterech. RobiÄ™ doktorat. - Ja nie. RozeÅ›miaÅ‚a siÄ™, jakby to byÅ‚ znakomity dowcip. MiaÅ‚a niski, przyjemny Å›miech. - Z jakimi naukowcami pracowaÅ‚eÅ›? - Z różnymi. Z geologami, planetologami, ksenologami... - A z biologami? - Też. Sam w jakimÅ› sensie jestem biologiem. Bardzo wÄ…sko specjalizowanym. - Biologiem od zabijania? - ZwierzÄ…t. Zabijam zwierzÄ™ta, żeby nie zabijaÅ‚y ludzi. - Bardzo szlachetne^ - Nie jestem szlachetny. Jestem skuteczny. - Mam nadziejÄ™. Kiedy dotarli na miejsce, deszcz ustaÅ‚. Transporter staÅ‚ wÅ›ród skaÅ‚ i kamieni na dnie maÅ‚ego wÄ…wozu, wokół rosÅ‚y szarozielone roÅ›liny z pióropuszami wÅ‚ochatych liÅ›ci. PanowaÅ‚a cisza. Pandom wÅ‚Ä…czyÅ‚ wykrywacz masy, który niczego nie wykryÅ‚. Dużych zwierzÄ…t nie byÅ‚o w pobliżu. OdpiÄ…Å‚ pas i wstaÅ‚. Posila zrobiÅ‚a to samo i poprawiÅ‚a wÅ‚osy. ZrobiÅ‚o mu siÄ™ gorÄ…co. ZacisnÄ…Å‚, szczÄ™ki i podszedÅ‚ do bakisty z broniÄ…. Kiedy otworzyÅ‚ drzwiczki, zachichotaÅ‚a. - Wybierasz siÄ™ na wojnÄ™? - spytaÅ‚a. - MyÅ›laÅ‚am, że bÄ™dziesz siÄ™ posÅ‚ugiwaÅ‚ maczugÄ…. - Zginęła mi w zeszÅ‚ym tygodniu - wycedziÅ‚ - musiaÅ‚em to pożyczyć. - ZdjÄ…Å‚ z haków obwieszonÄ… kaburami parcianÄ… uprząż i zaczÄ…Å‚ siÄ™ ubierać. - Po pierwsze, nie oddalaj siÄ™ ode mnie poza zasiÄ™g wzroku. To jest bardzo aktywna biologicznie obca planeta. Jeżeli napotkasz zwierzÄ™,  nie ruszaj siÄ™. Jeżeli ono ruszy w twojÄ… stronÄ™, spojrzy, jeżeli zrobi cokolwiek, co nie bÄ™dzie ucieczkÄ…, padnij na ziemiÄ™, albo przynajmniej zejdź z linii strzaÅ‚u, jeżeli na niej bÄ™dziesz i nie wchodź na niÄ…, jeżeli na niej nie bÄ™dziesz. - A mogÄ™ sobie nazrywać kwiatków? - Możesz sobie nazrywać czego chcesz. Tylko uważaj. -WyciÄ…gnÄ…Å‚ pistolet impulsowy, otworzyÅ‚ i zamknÄ…Å‚ z trzaskiem komorÄ™ odpalania. ZabezpieczyÅ‚ broÅ„ i wetknÄ…Å‚ do olstra. Planeta przywitaÅ‚a ich mokrym zapachem niedawnego deszczu i rozlicznymi obcymi odgÅ‚osami kipiÄ…cej wokół aktywnoÅ›ci biologicznej. Rosita Savonen kroczyÅ‚a beztrosko, krÄ™cÄ…c krÄ…gÅ‚e, opiÄ™tÄ… polowym kombinezonem pupÄ…, caÅ‚kowicie spokojna i nieÅ›wiadoma czyhajÄ…cych wokół zagrożeÅ„. Random szedÅ‚ z tyÅ‚u, z opuszczonÄ… i rozluźnionÄ… prawÄ… rÄ™kÄ…, odbierajÄ…c caÅ‚ym ciaÅ‚em sygnaÅ‚y z otoczenia. Każdy kamieÅ„ i każdy krzak i każda kÄ™pa ostrej, niebieskawej trawy mogÅ‚y w każdym uÅ‚amku sekundy eksplodować gejzerem Å›lepej, jadowitej furii, syczÄ…cej i kÅ‚apiÄ…cej szczÄ™kami,- plujÄ…cej jadem, porażajÄ…ce) prÄ…dem, wbijajÄ…cej żądÅ‚o. Każdy kamieÅ„, roÅ›lina i pagórek mógÅ‚ być kamuflażem drapieżnika, który czeka na swojÄ… kolej. CoÅ› zatrzeszczaÅ‚o i z ciężkim furkotem skrzydeÅ‚ wystartowaÅ‚o z kamienistej kaÅ‚uży pod nogami. Pandom odetchnÄ…Å‚ i opuÅ›ciÅ‚ karabinek. WydawaÅ‚o siÄ™, że Å‚oskot jego serca odbija siÄ™ echem od Å›cian wÄ…wozu. RozluźniÅ‚ mięśnie szczÄ™ka Jak tak dalej pójdzie, Sto puszczÄ… mi nerwy - pomyÅ›laÅ‚. Gdyby byÅ‚o tak jak dawniej, to siedziaÅ‚by sobie na kamieniach, paliÅ‚ papierosa i raz na jakiÅ› czas spojrzaÅ‚ dookoÅ‚a. W tej chwili byÅ‚ maszynÄ… bojowÄ… - Zlokalizować - Namierzyć -Zniszczyć. Kris Pandom - bÅ‚Ä™dny rycerz pÅ‚atny od godziny. Rosita nie zwracaÅ‚a na niego uwagi. Pomocniczy zasobnik sunÄ…Å‚ za niÄ… posÅ‚usznie, koÅ‚yszÄ…c siÄ™ pól metra nad ziemiÄ…, sÅ‚uchawka detektora masy nasuniÄ™ta na prawe ucho Randoma milczaÅ‚a. PanowaÅ‚ spokój. Zatrzymali siÄ™. Rosita otworzyÅ‚a drzwiczki pojemnika, zmontowaÅ‚a jakieÅ› skomplikowane urzÄ…dzenie i przystÄ…piÅ‚a do pobierania próbek. Próby wody, zwierzÄ™ta wodne, plankton, drobne owady, roÅ›liny charakterystyczne dla siedliska-widziaÅ‚ to dziesiÄ…tki razy. Niedobrze siÄ™ od tego robiÅ‚o. Ekologia. UniósÅ‚ lekko karabinek i zaczÄ…Å‚ siÄ™: koncentrować na otoczeniu. Dno wÄ…wozu, na którym stali, pokrywaÅ‚y drobne kamienie i rosÅ‚y na nim dziwaczne roÅ›liny z pierzastymi pióropuszami. CoÅ› mogÅ‚o siedzieć w ich koronach. MogÅ‚o siÄ™ czaić na dole pomiÄ™dzy gigantycznymi okrÄ…gÅ‚ymi liśćmi pokrytymi nalotem srebrzystych wÅ‚osków. CoÅ› mogÅ‚o tkwić w tych oczkach wodnych, w których zatapiaÅ‚a sondÄ™. I tkwiÅ‚o. Na kamienistym dnie coÅ› siÄ™ zakotÅ‚owaÅ‚o i wystrzeliÅ‚o ku jej nogom dwoma rzutami wężowego ciaÅ‚a jak purpurowa bÅ‚yskawica. Karabinek zaterkotaÅ‚ sucho, znaczÄ…c powierzchniÄ™ wody Å›ciegiem maÅ‚ych fontann. Åšciana wÄ…wozu odpowiedziaÅ‚a tÄ™pym Å‚omotem serii. Rosita staÅ‚a pochylona z pobladÅ‚Ä… twarzÄ…, stworzenie skrÄ™caÅ‚o siÄ™ u jej nóg w konwulsyjnych splotach purpurowego cielska, z którego sterczaÅ‚y pokracznie zredukowane Å‚apki. ZapadÅ‚a cisza; a potem rozskrzeczaÅ‚y siÄ™ ptaki. Pandom wypuÅ›ciÅ‚ powietrze z pÅ‚uc i podszedÅ‚. Stworzenie przestaÅ‚o siÄ™ wić i tylko krótkie koÅ„czyny uczepione do walcowatego ciaÅ‚a drgaÅ‚y konwulsyjnie. - Masz refleks - powiedziaÅ‚a doktor Savonen i z bulgotem zanurzyÅ‚a próbnik w wodzie. ZmierzchaÅ‚o, kiedy wrócili do transportera. Rosita otworzyÅ‚a zasobnik i wyjęła próby zakrÄ™cone szczelnie w plastykowych pojemniczkach. WyglÄ…daÅ‚o na to, że spÄ™dziÅ‚a udany dzieÅ„. Wojna nerwów trwaÅ‚a. Rosita nie zwracaÅ‚a uwagi na Randoma. Pandom udawaÅ‚, że nie zwraca uwagi na RositÄ™. PomaÅ‚u zaczÄ…Å‚ wÄ…tpić w swojÄ… taktykÄ™, tylko że w koÅ„cu nic innego nie mógÅ‚ zrobić. StanÄ…Å‚ przy bakiÅ›cie z broniÄ… i rozpiÄ…Å‚ sprzÄ…czki pasów. Rosita klÄ™czaÅ‚a na tle odsuniÄ™tego wÅ‚azu przekÅ‚adajÄ…c swoje próby do plastykowych pudeÅ‚. WyjrzaÅ‚o zachodzÄ…ce sÅ‚oÅ„ce i Pandom mógÅ‚  ukradkiem obserwować plamy ciepÅ‚ego, zÅ‚otego Å›wiatÅ‚a kÅ‚adÄ…ce siÄ™ na jej szyi i barkach. MiaÅ‚a mocny profil, podkreÅ›lony lekko orlim nosem, odrobinÄ™ za dÅ‚ugim, wyraźne brwi i zmysÅ‚owe usta. Ciekawe, kto mógÅ‚ je caÅ‚ować? Pandom westchnÄ…Å‚. ZdjÄ…Å‚ uprząż i powiesiÅ‚ na zaczepach karabinek. Tego dnia zabiÅ‚ jeszcze jedno zwierzÄ™. PaskudnÄ… krzyżówkÄ™ kota z hienÄ… o gibkich ruchach i dÅ‚ugim pysku, który otwieraÅ‚ siÄ™ niemożliwie Szeroko, pokazujÄ…c szeregi koÅ›lawych zÄ™bów. To byÅ‚a jeszcze gorsza klÄ™ska niż za pierwszym razem. Kiedy zwierzÄ™ zaczęło skakać po skaÅ‚ach w ich kierunku, nawet siÄ™ nie przestraszyÅ‚a. WyprostowaÅ‚a siÄ™ tylko i spojrzaÅ‚a. ZaczÄ…Å‚ strzelać ledwo zÅ‚apaÅ‚ je w celownik krótkÄ… seriÄ… z bezpiecznego dystansu. Pociski trafiÅ‚y stworzenie poniżej szyi rozrywajÄ…c mięśnie i rzucajÄ…c nim o skaÅ‚Ä™. SturlaÅ‚o siÄ™ na dół jak drgajÄ…cy Å‚achman i legÅ‚o na piargu przebierajÄ…c nogami. Rosita odwróciÅ‚a siÄ™ i odeszÅ‚a. Nie okazywaÅ‚a pogardy. Po prostu, nic jÄ… to nie obchodziÅ‚o. Nie oczekiwaÅ‚ oklasków, ale mogÅ‚aby siÄ™ przynajmniej uÅ›miechnąć. W koÅ„cu to jej broniÅ‚. ZamknÄ…Å‚ bakistÄ™ i odwróciwszy fotel usiadÅ‚ niedbale przewieszajÄ…c nogÄ™ przez porÄ™cz. - Pomóc ci w czymÅ›? - zagadnÄ…Å‚. Rosita potrzÄ…snęła gÅ‚owÄ… i odgarnęła z twarzy wÅ‚osy. - DziÄ™kujÄ™. Tu nie mÄ… do czego strzelać. - PodniosÅ‚a pudÅ‚o z próbami i zaniosÅ‚a do Å‚adowni. Pandom wzruszyÅ‚ ramionami. Rosita szuraÅ‚a i Å‚omotaÅ‚a czymÅ› w ciasnym przedziale Å‚adowni, a w koÅ„cu wyszÅ‚a, prosto w pomaraÅ„czowÄ… plamÄ™ zachodzÄ…cego sÅ‚oÅ„ca i uÅ›miechnęła siÄ™. WyglÄ…daÅ‚a przeÅ›licznie i Pandom oszalaÅ‚ jeszcze bardziej. - Zjedzmy coÅ›. - Wcisnęła przycisk i luk zasunÄ…Å‚ siÄ™ z Å‚omotem. Potem podeszÅ‚a do wnÄ™ki kuchennej i zaczęła wyÅ›wietlać jadÅ‚ospis na ekranie. -Co chcesz?, - Wszystko jedno. To co ty. - StaÅ‚a tyÅ‚em, wiÄ™c mógÅ‚ z caÅ‚Ä… swobodÄ… wodzić za niÄ… rozpromienionym wzrokiem. Pożerać jÄ… oczyma. Rozbierać jÄ… oczyma. Kochać jÄ… oczyma. Patrzeć jak siÄ™ krzÄ…ta, taka szczupÅ‚a i piÄ™kna, przygotowujÄ…ca kolacjÄ™ dla niego. Dla nich obojga. Jakby byÅ‚a jego żonÄ…. Jakby robiÅ‚a kolacjÄ™ w ich domu. O Jezu! Co prawda, nie byÅ‚o przy tym zbyt wiele roboty. WydobyÅ‚a z bakist kilka puszek i plastykowych pudeÅ‚eczek, wdusiÅ‚a kilka przycisków. ZdążyÅ‚ odchylić od Å›ciany stół i zÅ‚ożyć siedzenia naprzeciwko siebie, kiedy podeszÅ‚a z dwoma tackami i usiadÅ‚a. "Kolacja we dwoje" - pomyÅ›laÅ‚. - Gdyby tylko wiedziaÅ‚. - Mieć wino, krysztaÅ‚owe kieliszki, jakieÅ› Å›wiece - to by zrobiÅ‚o wrażenie. MogÅ‚aby wÅ‚ożyć sukienkÄ™. Na. przykÅ‚ad ten wzorzysty, jedwabny sarong, w którym widziaÅ‚ jÄ… po raz pierwszy. Teraz miaÅ‚a na sobie zielonkawe polowe portki i szaro-oliwkowÄ… podkoszulkÄ™. Jedynym kobiecym szczegółem stroju byÅ‚ cienki zÅ‚oty Å‚aÅ„cuszek na smukÅ‚ej, opalonej szyi. PatrzyÅ‚ z przyjemnoÅ›ciÄ… jak żuÅ‚a, energicznymi ruchami szczÄ™ki, popijajÄ…c wielkimi Å‚ykami. Zdecydowana kobieta, która wie czego chce i nie traci czasu najedzenie. ZÅ‚owiÅ‚a jego spojrzenie i uÅ›miechnęła siÄ™. Nie do niego. Do siebie. Jakby wiedziaÅ‚a. - Dziwny facet z ciebie - powiedziaÅ‚a. - Dlaczego? - Tak sobie. Jak to siÄ™ staÅ‚o, że zaczÄ…Å‚eÅ› tu pracować? - LubiÄ™ ryzyko. LubiÄ™ pracÄ™, w której coÅ› siÄ™ dzieje. LubiÄ™ kosmos, nowe Å›wiaty, wszystko dzikie i nietkniÄ™te. LubiÄ™ walczyć, strzelać, budzić siÄ™ w nowych miejscach i polegać na swoim sprycie, sprzÄ™cie i wyszkoleniu. Przygody, twarde życie... to ciekawe zajÄ™cie dla- mężczyzny. RobiÅ‚em już różne rzeczy, ale to mnie nudziÅ‚o. Nic nie robić na dÅ‚uższe metÄ™ też nie potrafiÄ™. W koÅ„cu trafiÅ‚em tutaj. Dobrze pÅ‚acÄ…... nie wiem, spodziewaÅ‚aÅ› siÄ™ specjalnych motywacji? - Tak tylko. Dlaczego na przykÅ‚ad nie poszedÅ‚eÅ› do wojska? Do komandosów? - Do wojska? A co wojsko ma do roboty? Szkolić siÄ™ latami, żeby raz być użytym przeciw jakimÅ› terrorystom? Å»eby raz na pięć lat brać udziaÅ‚ w drobnym konflikcie granicznym? ZresztÄ… nie mam ochoty Â
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.pltgshydraulik.opx.pl |
|
|
|
Odnośniki |
Strona pocz±tkowa | Graham McNeill - Warhammer - Legenda Sigmara Tom 1 - Młotodzierżca, Warhammer Fantasy - Nowele, powiesci itp | Grodziński - Filozofia Adolfa Hitlera, HISTORIA, książki itp | Gruchała - Tomasz G. Masaryk, HISTORIA, książki itp | Grunberg - Hitler, HISTORIA, książki itp | Gra - Neil Strauss, NLS itp | Grzędowicz Jarosław-Pan Lodowego Ogrodu(4), Grzędowicz Jarosław | Great.Expectations.2011.s01e02.hdtv.xvid-tla, Harry Lloyd, Great Expectations 2011 | Grabiński Stefan - Cień Bafometa, e-book, beletrystyka | Grudzień '70, Szkoła, Do matury - historia | Groundbreaking Scientific Experiments, Science |
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plremcia98.keep.pl
|
|