Greyle Katherine - Mężczyzna ...

Greyle Katherine - Mężczyzna spod znaku Smoka, 2016

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
 Katherine Greyle Mężczyzna spod znaku Smoka

 

 

Rozdział  1

- Wiedziałam, że przyjdziesz sama! - Matka Su Ling stanowczym gestem wypchnęła ją z sali bankietowej zajazdu Yen Chinga na korytarz przesycony zapachem imbiru i sosu sojowego.

- Ależ nie! - zażartowała Su Ling, usiłując rozproszyć ciężką atmosferę panującą na przyjęciu. - Przecież przyszłyśmy razem: ja ze sobą!

Zniżyła głos i z udaną powagą podjęła:

- Prawda, że na początku szło jak po grudzie, bo miałam problemy ze sobą, ale wystarczył lekki kopniak i opanowałam sytuację!

Matka ściągnęła wargi w ciemnoczerwoną kropkę i zacisnęła dłonie w pięści.

- Widzisz, to dlatego jeszcze nie wyszłaś za mąż! - burknęła. - To twoje poczucie humoru bywa nie do wytrzymania. Ja ze sobą, coś podobnego!

Su Ling ugryzła się w język, by nie okazać zdenerwowania. Przyszła zaledwie kilka minut temu, a już miała serdecznie dosyć Oczywiście, doskonale wiedziała, że do członków rodziny należy zwracać się z powagą i szacunkiem. Czasem nie potrafiła opanować buntowniczej natury i przekornego dowcipu.

A ostatnio zdarzało się to coraz częściej, gdyż nudna praca księgowej nie przynosiła jej żadnej satysfakcji.

Na przyjęciu urodzinowym ojca powinna jednak wyrażać się bardziej oględnie. Spuściła więc oczy i zaczęła wyjaśniać łagodniejszym już tonem:

- Przepraszam, że przyszłam sama, ale przecież BaBa wie, że nie mam nikogo, więc chyba się nie zdziwi. - W duchu zaś dodała: „Bardziej by się zdziwił, gdybym kogoś przyprowadziła”, bo odkąd trzy lata temu skończyła dwadzieścia pięć lat, ojciec zwątpił w jej widoki na zamążpójście i tylko wzdychał, patrząc na nią z potępieniem.

MaMa wyprostowała się wojowniczo, ale nawet w tej pozycji sięgała Su Ling tylko do ramienia.

- Och, Su Ling, nie chodzi o twojego ojca, tylko o jego matkę.

- Jak to, przecież babcia mieszka w Hongkongu...

- No właśnie, w Chinach, więc co pomyśli o twoim ojcu i o mnie, kiedy się dowie, że nie wszystkie jej wnuczki znalazły mężów? - Nie czekając na odpowiedź, paplała dalej z szybkością karabinu maszynowego, popychając córkę wzdłuż wąskiego korytarza. - Zresztą, mniejsza o to. Spodziewałam się, że nikogo nie przyprowadzisz, bo znowu miałam sen...

Su Ling siłą woli stłumiła jęk rozpaczy, słysząc, jak matka zniża głos do tajemniczego szeptu. Oznaczało to bowiem, że potencjalnego partnera dla niej zobaczyła we śnie, a to nie wróżyło niczego dobrego. Sny bywają zwodnicze.

- Słuchaj, Su Ling. - Matka zatrzymała się nagle, stanowczym gestem wsparła ręce na biodra i uśmiechnęła się triumfująco - Musisz wyjść za Smoka!

Do tej pory Su Ling taktownie milczała, nie chcąc prowokować jej do dalszych rozważań ani podtrzymywać złudzeń. Nie wytrzymała jednak i niezbyt rozsądnie zapytała:

- Jak to Smoka?

- No, urodzonego w Roku Smoka! - tłumaczyła matka z błyskiem w oku. Nachyliła się bliżej i dodała konspiracyjnym szeptem: - Już ci znalazłam kogoś takiego. Czeka w hallu. Przyjęcie urodzinowe ojca to wspaniała okazja, by go wszystkim przedstawić. Zobaczysz, dobrze wybrałam.

Su Ling wpatrywała się w nią z osłupieniem i przerażeniem. Czyżby MaMa naprawdę oczekiwała od niej, że pozna swojego przyszłego męża na oczach całej rodziny? A może jeszcze spokojnie wysłucha ich komentarzy i pełnych zachwytu cmoknięć?

- Och, nie, tylko nie teraz! - wyszeptała w popłochu. - Nie mogę tak przy wszystkich...

W duchu dodała, że gdyby to zależało od niej, wolałaby wcale nie oglądać owego nieszczęśnika, którego nie wiedzieć skąd tu sprowadzono. Jako tradycyjnie wychowana młoda Chinka przywykła jednak wypełniać polecenia, by sprawiać przyjemność rodzinie.

- Przede wszystkim nie możesz zachować się niegrzecznie! - warknęła matka. - Powiedziałam już wszystkim, że chodzicie ze sobą od miesięcy. To bardzo inteligentny chłopak, dobrze ułożony, księgowy, tak jak ty. Specjalista od spraw podatkowych.

Drugą część zdania wypowiedziała irytująco przypochlebnym głosem, a Su Ling z rozpaczą wzniosła oczy do nieba, bo zbyt dobrze znała księgowych, swoich kolegów po fachu. Z żadnym z nich nie miałaby ochoty umówić się na randkę, bez względu na to, czy był Chińczykiem, czy nie. Ba, z żadnym nie spotkałaby się prywatnie, nawet, gdyby był ostatnim mężczyzną na ziemi.

Jednak MaMa już popychała ją w stronę hallu, tak energicznie, że aż obcas jej czarnego czółenka zaczepił się o wyblakły chodnik.

- Proszę cię, nie zmuszaj mnie... - próbowała perswadować Su Ling, ale matka nie dała jej dokończyć.

- On już czeka. Trzecie krzesło po prawej. Zdecydowanym ruchem pchnęła córkę we wskazanym kierunku i dyskretnie wycofała się z powrotem do sali bankietowej, gdzie zebrani krewni oczekiwali już przybycia kolejnego narzeczonego Su Ling.

Dziewczyna czuła wzbierający gniew, ale próbowała wmówić sobie, że sama dopuściła do takiej sytuacji. Godziła się przecież potulnie, by rodzina przedstawiała jej różnych kawalerów do wzięcia, ośmielając ich tym samym do dalszych posunięć.

Teraz schowała się przezornie za wielką rośliną doniczkową, by przyjrzeć się wybranemu przez matkę Smokowi. Bezwiednie wzdrygnęła się na widok bezbarwnego Azjaty w przykładnym garniturze i pod krawatem, z okrągłą buzią przerośniętego maminsynka, choć na oko już przekroczył trzydziestkę.

Pewnie miał nieskazitelne maniery i takież poglądy na życie, ale robił wrażenie strasznego nudziarza.

Trzeba trafu, że równocześnie jej spojrzenie przykuł także inny mężczyzna. Akurat zamawiał posiłek na wynos głosem tak zmysłowym, że ciarki przeszły jej po krzyżu. Zanim przyjrzała mu się dokładniej, dostrzegła wizerunek jaskrawego chińskiego smoka wyszyty na jego czarnej skórzanej kurtce. Potem dopiero zobaczyła potarganą czuprynę i złoty kolczyk w kształcie krzyżyka. Nie poświęciłaby mu więcej ani jednej myśli, gdyby smok na kurtce nie nasunął jej iście szatańskiego pomysłu. Przecież matka sama zażyczyła sobie Smoka za zięcia!

Widocznie zdradziła się mimowolnym westchnieniem lub jękiem podziwu, gdyż posiadacz wizerunku smoka odwrócił się i spojrzał prosto na nią, unosząc brwi ze zdziwieniem. Su Ling udawała, że przegląda menu wywieszone na szybie, ale kątem oka dostrzegła uśmiech na jego wargach. Zerknęła jeszcze raz i stwierdziła, że niedbale oparty o bufet taksuje wzrokiem całą jej sylwetkę, od koka upiętego na czubku głowy poprzez elegancki, granatowy kostiumik aż po nogi widoczne spod krótkiej spódniczki.

Poczuła na plecach dziwne mrowienie. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że na tym się nie skończy. I szczerze mówiąc, nie miałaby nic przeciwko takiemu obrotowi wydarzeń.

Tymczasem niespełna metr dalej siedział wybrany dla niej przez matkę kandydat na męża. Najwyraźniej znudziło go czekanie, bo westchnął cicho, ale dobre maniery nie pozwoliły mu głośniej dać wyraz zniecierpliwieniu. Siedział nieruchomo jak posąg, oszczędny w słowach i gestach. Nawet na nią nie spojrzał. Nie tak jak przystojniak przy barze.

Ten siedział sobie spokojnie, rozluźniony, i nie opuszczał z niej wzroku. Najwyraźniej przyszedł tu sam i chyba na nikogo nie czekał. Niespodziewanie dla siebie Su Ling zapragnęła przynajmniej na kilka godzin znaleźć się w jego towarzystwie. Może gdyby przyszła na przyjęcie z kimś takim, raz na zawsze uświadomiłaby matce śmieszność jej poszukiwań zięcia spod znaku Smoka?

Nagle poczuła się śmielsza niż kiedykolwiek i dokonała błyskawicznego wyboru. Obróciła się na pięcie, obdarzając nieznajomego w skórzanej kurtce najbardziej kuszącym uśmiechem, na jaki mogła się zdobyć.

- Słuchaj, pilnie potrzebuję jakiegoś antypatycznego faceta - oznajmiła. - Najadłbyś się za frajer, dostał pięćdziesiąt dolców i jeszcze mógłbyś nawrzucać wszystkim moim krewnym. Odpowiada ci taki układ?

Kiedy cofnął się, wyraźnie zaskoczony, wyciągnęła z portfela banknot pięćdziesięciodolarowy i zamachała nim przed jego nosem. Nigdy by nawet nie przypuszczała, że kiedyś zdobędzie się na tak ryzykowne posunięcie, ale biorąc pod uwagę alternatywę...

- No więc jak, ubijemy interes? - zachęciła, chowając pieniądze.

- Czemu nie? - powiedział wolno, jakby z wahaniem. Podniósł się i wyprostował... Boże, czy normalny człowiek może być taki wysoki? - Jak się nazywasz, mała?

- Su Ling. Ale musisz się postarać, żeby wszystko dobrze wypadło.

- Nie ma sprawy, Sue - uśmiechnął się szeroko, odsłaniając olśniewająco białe zęby. - Co jeszcze mam zrobić?

- No więc słuchaj. - Jej Umysł pracował na najwyższych obrotach. Miała niewiele czasu, a musieli jeszcze ustalić kilka szczegółów. - Jesteś adwokatem... Nie, sędzią... Albo nie, tajnym agentem FBI.

Rozpracowujesz właśnie aferę bankową i dlatego udajesz księgowego, a...

- Oj, chyba nieczęsto wymyślasz takie bajeczki! - zażartował, przerywając jej w pół słowa i zbijając ją z tropu.

- A co, masz lepszy pomysł?

- Nie, w porządku, mogę robić za agenta. Odwrócił się do baru i wycofał zamówienie, podczas gdy Su Ling od ręki napisała krótki liścik do niedoszłego kandydata na męża, dając mu możliwie najuprzejmiej do zrozumienia, że nie chce go widzieć. Nie wątpiła, że Smok czym prędzej się ulotni, gdyż jej matka chciała mieć zięcia o nienagannych manierach, który nigdy nie zignorowałby zasad dobrego tonu, choćby kosztowało go to zmarnowane popołudnie, i na pewno właśnie takiego znalazła.

Potem przekazała notatkę kelnerce, wskazując jej adresata, a sama ponownie zwróciła się ku wybranemu ad hoc partnerowi, który rokował największe nadzieje na skandal towarzyski.

- Jesteś spod znaku Smoka, bo urodziłeś się w 1976... -instruowała dalej.

- Przykro mi, ale w styczniu 1977 - sprostował.

- O, czyżbyś jednak obstawał przy prawdzie? - Otaksowała go dyskretnie, kiedy ruszyli razem korytarzem. Nie wyglądał na kogoś, komu można by cokolwiek narzucić, co nie najlepiej rokowało na przyszłość... Zawahała się. Kogo właściwie ma zamiar przedstawić swoim rodzicom i krewnym? - Wiesz, może to rzeczywiście nie najlepszy pomysł...

- No, nie wymiękaj, mała! - rzucił, jakby czytał w jej myślach. - Masz okazję wkurzyć swoich starych, a ja jestem, w tym dobry!

Nawet po takim oświadczeniu im dłużej Su Ling o tym myślała, tym więcej miała wątpliwości. Przed wejściem do sali bankietowej postanowiła więc zadać mu jeszcze zasadnicze pytanie:

- Właściwie, dlaczego się na to zgodziłeś? Wzruszył ramionami, uśmiechając się rozbrajająco.

- Wiesz, pięć dych to kupa szmalu!

Zanim zdążyła cokolwiek dorzucić, ruszył naprzód, więc musiała wspiąć się na palce, aby zajrzeć mu przez ramię. Naprzeciw drzwi dostrzegła wykonane tuszem malowidło przedstawiające olbrzymią krewetkę, wytrzeszczającą paciorkowate oczki nad oparciem krzesła ojca. Dopiero gdy Smok się odsunął, zauważyła, że przy okrągłym stole połowa miejsc świeciła pustkami. Obok jej rodziców siedzieli ciotka Wen i wuj Sammy, zajadając się przystawkami. W oczy rzucały się natomiast puste krzesła przeznaczone dla siostry i siostrzenicy Su Ling. Tyle zdążyła stwierdzić, zanim zdała sobie sprawy, że wśród zebranych zapadła nagle głucha cisza.

Gdyby nadal była w buntowniczym nastroju, pewnie by się z tego ucieszyła. Osiągnęła zamierzony cel - zaszokowała gości urodzinowego przyjęcia. Ojciec, który jako solenizant siedział na honorowym miejscu naprzeciw drzwi, najpierw uniósł brwi ze zdziwieniem, potem zagryzł wargi i odwrócił się, zdegustowany. Matka i ciotka Wen spazmatycznie chwytały powietrze jak ryby wyrzucone na brzeg.

Najgorzej jednak zachował się wujek Sammy, który nigdy nie grzeszył bystrością. Najpierw podniósł oczy znad talerza i otaksował przybysza wzrokiem, potem parsknął z pogardą i zwracając się do żony, zachichotał złośliwie:

- To ma być narzeczony Su Ling? No, teraz się nie dziwię, że twoja siostra nie doczekała się wielu wnucząt!

W tym momencie Su Ling powinna była zemdleć, ale nie zdążyła tego zrobić, bo jej Smok ruszył ku wujkowi z przyjacielsko wyciągniętą ręką i pozdrowił go tak donośnie, że zagłuszył pijackie toasty dochodzące z sąsiedniej sali. Imitował przy tym najbardziej dosadny teksański akcent, jaki Su Ling w życiu słyszała.

- I owszem, chodzimy ze sobą, ale ty, chłopie, raczej nie wyglądasz na solenizanta. To pewnie szanowny pan? - Bezceremonialnie chwycił rękę ojca Su Ling i zaczął nią energicznie potrząsać, rozglądając się przy tym bez skrępowania. - No, nasłuchałem się od niej samych dobrych rzeczy o panu. I o was wszystkich! - dodał, błyskając zębami w uśmiechu. Dzwoniącą w uszach ciszę przerwała dopiero matka Su Ling, która zerwała się z miejsca, dopadła córki i syknęła:

- Kto to jest?

- To mój Smok! - Su Ling z miną niewiniątka wskazała barwny motyw zdobiący kurtkę młodzieńca.

Ten zaś, jakby dla wzmocnienia wymowy jej słów, ściągnął okrycie, odsłaniając muskularne ramię z podobnym smokiem wytatuowanym na bicepsie. Na ten widok MaMa o mało nie zemdlała, a i Su Ling poczuła, że miękną jej nogi. Smok zaś, jak gdyby nigdy nic, dalej zachowywał się jak kowboj z podrzędnego westernu, od czasu do czasu posyłając Su Ling porozumiewawcze spojrzenie albo szelmowski uśmiech.

Pierwsza oprzytomniała matka. Syknęła: „Och, nie, tylko nie on!”, po czym wypadła na korytarz, prawdopodobnie żywiąc nadzieję, że znajdzie tam jeszcze właściwego, choć wzgardzonego Smoka i uratuje tym samym zagrożone szczęście córki. Na próżno, choć Su Ling wolała jej tego nie uświadamiać. Teraz zresztą nie miała czasu myśleć o tym biednym wymoczku, bo nowy Smok otoczył ją ramieniem w talii, przyciągając do siebie nieco zbyt mocno.

- No, mała, - wycedził, wskazując gestem wyrafinowane chińskie potrawy według jadłospisu skomponowanego na tydzień naprzód. - Wolałbym porządny befsztyk z frytkami niż całą tę zieleninę. Za to widzę, że z ciebie, laluniu, naprawdę smaczny kąsek!

Połaskotał ją pod brodą, przesuwając jednocześnie drugą rękę niżej. Su Ling zarumieniła się, kiedy dotarło do niej, że oczy wszystkich gości zwrócone są na jej plecy. Miała ochotę odepchnąć natręta, ale kiedy spojrzała w jego bursztynowe oczy, zalała ją fala gorąca. Choć irytowała ją nieco jego pewność siebie, nie mogła mu odmówić uroku. Trzeba przyznać, że dobrze wczuł się w rolę. Co więcej, budził w niej wyjątkowo gwałtowne uczucia.

Dalszy rozwój wypadków wymknął się jej spod kontroli. Zamiast go odepchnąć, podniosła głowę i stanęła na palcach, by dosięgnąć jego ust. Jak przez mgłę zarejestrowała zgrzyt odsuwanego z impetem krzesła ojca i świszczący oddech matki. Gdzieś skrzypnęły drzwi.

- O rany, pan Kurtz! Co pan tu robi?

Okrzyk ten od razu zmroził Smoka. Przerażony, odwrócił głowę ku drzwiom, przez które weszli spóźnieni goście - siostra Su Ling, Mei Lu i jej córka Amanda.

- Mandy, to twoja rodzina? - wykrztusił w kierunku dziewczynki zdławionym głosem.

- Aha! - potwierdziła spokojnie, rozsiadając się na krześle obok niego. - Dobrze mi się wydawało, że widziałam pański motocykl.

Zapanowała głucha cisza przerywaną tylko stłumionym chichotem wujka Sammy'ego. Matka Su Ling zaczerwieniła się jak piwonia, a jej ojciec wycedził głosem nabrzmiałym zgrozą: - Czyżby pan był nauczycielem mojej wnuczki?

- Tak, i jeszcze trenerem siatkówki! - uzupełniła Amanda, sięgając do miseczki z zupą. - Jest naprawdę super!

Su Ling z trudem przyjmowała do wiadomości fakt, że człowiek, który zachowywał się tak bezczelnie, mógł być jednocześnie nauczycielem w szkole średniej, do której uczęszczała jej siostrzenica. Sama miała do czynienia wyłącznie z nauczycielkami - dostojnymi damami w staromodnych sukniach i wydeptanych pantoflach - a te przykładne matrony w niczym nie przypominały dwudziestokilkuletniego, muskularnego i wytatuowanego osiłka w skórzanej kurtce, którego przyciągnęła tu z baru...

- Pan uczy w szkole? - wyjąkała.

- Tak, wiedzy o społeczeństwie - odpowiedziała za niego Amanda. - Ale pan ma fajny kolczyk! Normalnie do szkoły nosi tylko wkręt z brylancikiem - dodała tonem wyjaśnienia.

W tym momencie Smok - a raczej pan Kurtz, wychowawca młodego pokolenia - zaczął nagle działać niezwykle szybko. Odsunął się od Su Ling, wyjął z ucha kolczyk z krzyżykiem i porwał swoją kurtkę.

Równocześnie porzucił teksański akcent na rzecz żargonu chicagowskich przedmieść i zalał zebranych potokiem słów.

- To nie jest brylancik, tylko cyrkonia - zapewnił. - Z nauczycielskich poborów nie kupiłbym sobie prawdziwego brylantu!

Potykając się, zmierzał w pośpiechu ku drzwiom. Usta mu się nie zamykały.

- Życzę panu wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, ale muszę już lecieć. Mam masę roboty, bo jutro kończą się ferie świąteczne...

Zanim Su Ling otrząsnęła się z zaskoczenia, był już za drzwiami. Rzuciła się więc za nim.

- Poczekaj! - krzyknęła, kiedy zmierzał do wyjścia. Już na zewnątrz przytrzymała go za kurtkę.

Spojrzał na nią z wyraźnym poczuciem winy.

- Skąd mogłem wiedzieć, że jesteś ciotką Mandy? - wymamrotał, wzruszając ramionami.

- A skąd ja miałam wiedzieć, że jesteś jej profesorem?

- Czyżbyś się rozczarowała? - zakpił bezczelnie. - No cóż, nie każdy może być agentem FBI!

Nie wiedziała, jak zareagować na tę oczywistą prowokację. Jasne, że poczuła się zawiedziona, kiedy ktoś, kogo wzięła za chuligana szalejącego na motocyklu, okazał się nauczycielem w szkole średniej!

Rodzina była zaszokowana, i owszem, ale niezupełnie tak, jak sobie tego życzyła. Co gorsza, sama dała się nabrać. Z rozwianymi włosami, w skórzanej kurtce i z tatuażem na ramieniu wcale nie wyglądał na nobliwego belfra. No i ten motocykl...

On tymczasem zadarł głowę, wskazując podbródkiem w stronę okna restauracji, za którym stały matka Su Ling i jej ciotka Wen z nosami przylepionymi do szyby.

- Jesteśmy obserwowani! - rzucił.

- Naprawdę pozwalają ci nosić w pracy kolczyk? - zapytała z niedowierzaniem Su Ling, ignorując ostrzeżenie. Tylko to przyszło jej naprędce do głowy.

Pan Kurtz odszedł więc od swego motoru i wolnym, lecz zdecydowanym krokiem ruszył w jej stronę. Cofnęła się w popłochu, przeczuwając, co teraz nastąpi. Wołałaby nie igrać z ogniem, zwłaszcza teraz.

- A co, sądzisz, że nauczycieli nie stać na takie pomysły? - zapytał przekornie, przeciągając słowa.

- No... - Znów zapomniała, co właściwie” zamierzała powiedzieć. Za każdym razem, kiedy się odzywał, miała wrażenie, że czyta w jej myślach. Co więcej, teraz wyglądał na kogoś, kto byłby gotów popełnić każde szaleństwo, więc uznała, że lepiej go nie prowokować.

Przezornie cofnęła się jeszcze kilka kroków i nagle poczuła za plecami zimną ścianę. Tymczasem on był coraz bliżej, tak blisko, że poczuła bijące od niego ciepło.

- Nie postawiłaś mi obiadu, jak obiecałaś - przypomniał, ujmując jej głowę w obie dłonie. Nachylił się nad nią, napierając całym ciałem i zatrzymał zaledwie o centymetr od jej ust. - Ale może to wystarczy...

Poczuła na sobie jego niecierpliwe wargi. Nigdy przedtem nikt jej tak nie całował. Nie obchodziło jej, czy ktoś może ich zobaczyć i co on sobie o niej pomyśli. Bezwiednie jęknęła, wyginając się w łuk, by znaleźć się jeszcze bliżej.

Nie stawiała oporu, kiedy jego ramię oplotło ją w talii, ochraniając przed bezpośrednim kontaktem z murem i przyciskając ciaśniej do siebie. W tym czasie jej palce wędrowały po miękkiej skórze kurtki, dopóki nie wplątały się w jego włosy. Głośno wciągnął powietrze i oderwał się od jej ust, okrywając drobnymi, pospiesznymi pocałunkami twarz i szyję. Mocniej przycisnęła go do siebie w nadziei, że nigdy nie przestanie.

Równocześnie poczuła, jak wsuwa rękę coraz wyżej pod jej cienką bluzkę, zmierzając bezbłędnie w kierunku piersi. Westchnęła ulegle. Chciała, by ją rozebrał i dotykał coraz odważniej. Chciała tego tak bardzo, że aż wyrwał jej się nieświadomy jęk pożądania.

Zamknęła oczy, czekając, kiedy dotknie najczulszego miejsca... Tymczasem jednak Smok zręcznym ruchem wyłuskał z wewnętrznej kieszeni jej żakietu banknot pięćdziesięciodolarowy i szybko wycofał się do swojego motocykla. Kiedy otworzyła oczy, zdążyła dostrzec, jak włożył zdobycz do kieszeni, a potem nałożył kask i odjechał z rykiem silnika.

 

 

Mitch Kurtz przemierzał zdecydowanym krokiem korytarz szkolny, zręcznie lawirując wśród prawie trzystu nastolatków, którzy równocześnie chcieli zabrać z szafek swoje rzeczy, aby zdążyć na autobus.

Zazwyczaj uspokajał go gwar ich ożywionych rozmów, wypełnionych opowieściami o wrażeniach z ferii i opiniami na temat zadań domowych. Codziennie wczesnym rankiem zabierał się do przygotowywania lekcji na następny dzień, otrzymując w zamian jedyną w swoim rodzaju nagrodę – satysfakcję z dobrze wykonanej pracy. Cieszył się, jeśli w ciągu dnia potrafił czegoś nauczyć choćby jedno dziecko.

Dziś jednak wśród jego uczniów najnowsze uczesania członków zespołu Backstreet Boys zdecydowanie przelicytowały Napoleona. Nie miał przy tym do czynienia z młodzieżą trudniejszą niż zwykle, ale nie udał mu się wykład na temat jednaj z najbarwniejszych postaci w historii. Zrobił z niego taką piłę, że samemu chciało mu się ziewać.

A wszystko dlatego, że od wczorajszego wieczora pozostawał pod urokiem egzotycznej, azjatyckiej kusicielki. Omotała go do tego stopnia, że dał się namówić, aby przez jeden wieczór udawać kogoś zupełnie innego. Normalnie wyśmiałby tak niedorzeczną propozycję, ale po drętwych świętach spędzonych w towarzystwie pretensjonalnej i usztywnionej rodziny nie mógł się oprzeć pokusie wcielenia się w rolę tajnego agenta. Zwłaszcza, że zaproponowała mu ją wyjątkowo piękna kobieta.

Potwierdziły się przy tym obawy jego rodziców, że człowiek o tak impulsywnej naturze musi prędzej czy później wpakować się w kłopoty. I rzeczywiście, wygłupił się na oczach swojej uczennicy i jej krewnych.

To jeszcze nie byłoby najgorsze, gdyby zaraz potem nie uległ kolejnej pokusie - i nie pocałował tej wschodniej bogini! Co więcej, nie poprzestał na przyjacielskim cmoknięciu w policzek, ale wprost pożerał ją ustami, gorsząc podglądające przez okno matkę i ciotkę. A potem, w domu, przez całą noc wyczyniał z nią w wyobraźni największe świństwa!

Właściwie nadal nie był pewien, po co dal się w to wpuścić, ani dlaczego zabrał jej pieniądze. Nie wątpił jednak, że i za drugim razem postąpiłby tak samo. Nawet zaraz, tu, na środku szkolnego korytarza, ponieważ dorobił się już obsesji na jej punkcie. Intrygowało go w niej wszystko, od nienagannie skrojonego kostiumiku do perfum o zapachu imbiru. Cóż z tego, że miała na sobie bezbarwny, biurowy mundurek, kiedy potrafiła całować tak namiętnie? No i co mogło opętać kobietę z uczciwej mieszczańskiej rodziny z tradycjami, że nagle zapragnęła zaszokować krewnych randką z agentem na motocyklu? Zabiła mu w głowę takiego ćwieka, że przez cały dzień nie mógł się skupić na prowadzeniu zajęć. Ledwie mrugnął, a już rozpraszały go erotyczne fantazje.

Daremnie próbował wrócić do szkolnej rzeczywistości i wyrzucić z pamięci tę dziewczynę. Może ojciec miał rację, kiedy twierdził, że jego syn pozostał wiecznym smarkaczem i że niczego nie potrafi doprowadzić do końca? Wczoraj też tego nie zrobił, choć Bóg jeden wie, jaką miał na to ochotę.

Skręcił w korytarz wiodący do klasy i nagle tuż za rogiem dostrzegł wytwór swojej wyobraźni. Nie zauważyła go od razu, bo stała pochylona nad siostrzenicą, tłumacząc jej coś z wyraźnie zagubionym wyrazem twarzy. Zrobił ruch, jakby zamierzał się wycofać, potem jednak zdał sobie sprawę z absurdalności takiego zachowania. Co więcej, uznał, że chyba przyda im się jego pomoc. Wolałby wprawdzie nie angażować się w tó bliżej, gdyż bynajmniej nie pragnął nawiązania bliższych stosunków z rodziną Mandy, ale w oczach dziewczynki zauważył łzy.

Stłumił westchnienie. Kilka lat pracy w szkole sporo go nauczyło o młodzieńczych dramatach i z pewnością lepiej zrozumiałby Mandy niż jej zabiegana ciotka. Nakazał więc sobie trzymać żądze na wodzy, odchrząknął i ruszył w ich stronę.

- Dobrze się czujesz, Mandy?

- O, pan Kurtz? - wyjąkała, pospiesznie przełykając łzy.

Uśmiechnął się do niej wyrozumiale, wyczuwając jednocześnie napięcie wzrastające u jej ciotki. Jeszcze bardziej stanowczo nakazał sobie powściągliwość i pochylił się, aby spojrzeć Mandy w oczy.

- Jeden zły stopień to jeszcze nie powód do łez, nawet jeśli to pała... - zaczął. - Wprawdzie dotyczy to także i mnie...

Urwał, bo usłyszał westchnienie ulgi, jakie wyrwało się z ust jego kusicielki.

- Więc to o to chodziło? Amando, aleś mnie przestraszyła!

- Nie! - zaprzeczyła Mandy jękliwym głosem przerywanym czkawką. - To znaczy tak, ale... Zaszlochała rozpaczliwie i cała jej twarz rozpłynęła się we łzach. Mitch, siląc się na zachowanie spokoju, ponownie spróbował wydobyć z niej prawdę.

- Naprawdę chciałbym ci pomóc, dziecko, ale musisz mi powiedzieć, co się stało.

Podniosła na niego oczy przepełnione bezbrzeżnym smutkiem.

- Na pewno zabiorą mnie z drużyny! - wyrzuciła z siebie.

Mitch miał ochotę parsknąć śmiechem, ale za długo pracował z młodzieżą, aby popełnić tak kardynalny błąd. Nie zdołał jednak powstrzymać lekkiego uśmiechu.

- Ależ nie jesteś przecież zagrożona z żadnego przedmiotu! Możesz śmiało nadal grać w siatkówkę.

Spodziewał się, że stwierdzeniem tym przyniesie tajemniczej Sue ulgę, tymczasem z jej ust wyrwało się kolejne westchnienie.

- Tak mi przykro, Amando! - zapewniła, otwierając ramiona, w które dziewczynka natychmiast się wtuliła, plamiąc łzami jedwabną bluzkę Sue. Mitch natomiast odwrócił spojrzenie i zacisnął zęby dostrzegłszy, że w czasie tego pocieszania rozpięły się jej dwa górne guziki. Surowo nakazał zamilknąć swojemu libido i spróbował obrócić cały problem w żart:

- Słowo honoru, że nikt jej nie broni trenować!

Sue podniosła wreszcie na niego swoje czarne, azjatyckie oczy. Powieki jej drżały, ale starała się zachować obojętny ton.

- Drogi Smo... to znaczy, chciałam powiedzieć, panie Kurtz... - Na jej oliwkowej karnacji pojawił się rumieniec zakłopotania. - W tradycyjnej chińskiej rodzinie, jeśli dziewczyna nie daje sobie rady z nauką, najpierw musi zrezygnować z zajęć sportowych. Powszechnie uważa się, że są jej najmniej potrzebne.

- Najpierw ze sportu... - powtórzył z niedowierzaniem. - A potem z czego?

- Dopiero potem z muzyki! - wyrzuciła z siebie Mandy. - Z gry na fortepianie i skrzypcach!

- No cóż, muzyka jest bardzo ważną... - zaczął wymijająco, bo dopiero teraz zorientował się, w czym rzecz.

- Ale ja jej nienawidzę! Nie chcę już na niczym grać! Mam dosyć rzępolenia! - wykrzyknęła Mandy i zanim Mitch zdążył zareagować, obróciła się gwałtownie na pięcie, a w jej podpuchniętych od płaczu oczach zabłysła iskierka nadziei. - Zaraz, przecież mama wyjechała z miasta na jakieś szkolenie, a mnie kazała zostać u cioci Ling!

Wymownym gestem wskazała na Sue. Pełnym determinacji gestem wyciągnęła z plecaka jakiś papier - pewnie arkusz egzaminacyjny, jak zdołał się domyślić - i wcisnęła go ciotce do ręki.

- Poczekaj chwileczkę... - zaczął Mitch, ale Mandy nie dała mu dokończyć. Sam jednak odgadł, co miała zamiar zrobić, ponieważ sprawdzał tę pracę i osobiście postawił na niej czerwoną jedynkę wraz z adnotacją żądającą podpisu opiekuna. Takie bowiem zwyczaje panowały w tej szkole.

- Ciociu, przecież ty możesz to podpisać, a wtedy mama o niczym się nie dowie! - błagała. - Proszę cię, nie pozwól, żebym musiała odejść z drużyny! Ja tak uwielbiam siatkówkę!

Mitch tylko jęknął, gdyż okazało się, że w tej rodzinie więcej jest syren - kusicielek! Najpierw ciotka zawróciła mu w głowie tak, że nie był w stanie myśleć o lekcjach, a teraz znów jej siostrzenica chce zmusić go do odstąpienia od zasad, których do tej pory święcie przestrzegał. Uważał wprawdzie, że Mandy bardziej niż którakolwiek inna uczennica zasługuje na rozluźnienie dyscypliny, gdyż jak na wybitnie inteligentne i pilne dziecko zanadto przeciążano ją nauką. Pamiętał też, że biały ojciec Mandy, który dawno już opuścił miasto, był znanym piłkarzem, być może więc to spowodowało aż tak negatywne nastawienie do sportu w rodzinie, dziewczynki. I cóż stąd, kiedy Mandy wprost odżywała na boisku do siatkówki, a on nie miał sumienia jej tego pozbawiać.

Z drugiej znów strony nie mógł pozwolić na dalsze przeciążanie jej nadmiarem obowiązków!

- Ale to matka musi podpisać! - powtórzył z naciskiem, odczuwając jednocześnie wyrzuty sumienia, że krzyżuje jej niemal idealny plan. Już otwierała usta, żeby zaprotestować, ale powstrzymał ją gestem uniesionej ręki. - Pamiętasz, co powiedziałem na pierwszym treningu? Że sport...

Zawiesił głos, licząc, że dokończy za niego zdanie, które po wielokroć słyszała. Pełne buntu milczenie trwało dłuższą chwilę, w końcu jednak poddała się i udzieliła żądanej odpowiedzi:

- Sport pozwala nam sprawdzić, jacy naprawdę jesteśmy - wyrecytowała. - Ale ja tak kocham siatkówkę!

Mitch wiedział, że mówi prawdę, więc tym ciężej przychodziło mu trzymać się przepisów.

- A więc chcesz koniecznie wykazać, że jesteś nieuczciwa? - uznał, że przyszedł już czas na frontalny atak. Odwróciła oczy, pragnąc uniknąć bezpośredniej odpowiedzi. Wyręczyła ją w tym druga syrena.

- A nie można by dać jej jeszcze dodatkowej szansy? - podsunęła. - Na przykład egzaminu poprawkowego? Tak, żeby poprawiła tę ocenę jeszcze przed powrotem matki. Wtedy moja siostra nie gniewałaby się aż tak bardzo i może pozwoliłaby jej zostać w drużynie?

Mandy od razu rozpłynęła się w uśmiechach i wraz z ciotką spojrzała na niego z nadzieją. Mitch znów poczuł się wodzony na pokuszenie, więc spróbował kontrargumentów, skierowanych tyleż do nich, co i do siebie. Miał przy tym nadzieję, że ta rozmowa szybko się skończy, bo i jego panowanie nad sobą miało granice, a Sue stała zdecydowanie zbyt blisko.

- Jaki sens miałoby dokładanie jej dodatkowej pracy, skoro i tak jest przeciążona? - zapytał podchwytliwie.

- Ależ ja dam sobie radę, przysięgam! - zapewniała Mandy, jednak Mitch uparcie potrząsał przecząco głową.

- W takim ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tgshydraulik.opx.pl
  •  

    Powered by WordPress dla [Lepiej cierpieć niż nie czuć, że się żyje]. Design by Free WordPress Themes.