Graves Robert - Ja Klaudiusz, ebooki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Robert Graves Ja, KlaudiuszPrzełożył Stefan Essmanowski ... Dzieje których obraz ulegał wszelkiego rodzaju zniekształceniom nie tylko z winy współczesnych, lecz i z żyjących w późniejszych okresach. Albowiem doniosłe zdarzenia zawsze spowija mgła wątpliwości i niejasności. Jedni najbłahsze plotki poczytują za prawdę, inni fakty podają za zmyślenia, a potomni przejaskrawiają poglądy jednych i drugich. Tacyt OD AUTORA Jednostka monetarna, którą posługują się w niniejszej książce Rzymianie, to “sztuka złota”, czyli aureus - moneta o wartości stu sesterców albo dwudziestu pięciu srebrnych denarów (“sztuk srebra”). Mila jest milą rzymską, mniej więcej o trzydzieści kroków krótszą od angielskiej. Daty na marginesach dla ułatwienia podano według kalendarza gregoriańskiego. Kalendarz grecki, którym posługuje się Klaudiusz, liczył lata od pierwszej olimpiady, czyli od 776 r. p.n.e. Dla ułatwienia zastosowano również najnowsze nazewnictwo geograficzne. I tak, zamiast Galii Transalpejskiej mamy Francję, obejmującą mniej więcej to samo terytorium, a w niej konsekwentnie miasta Nimes, Boulogne i Lyon, a nie ich starożytne odpowiedniki, nie znane szerszemu ogółowi. Podobnie, jeśli chodzi o imiona, autor posługuje się ich najprostszymi i najbardziej popularnymi formami, na przykład Liwiusz zamiast Titus Livius, Cymbelin zamiast Cynobellinus, Marek Antoniusz zamiast Marcus Antonius. Często autor napotykał trudności usiłując znaleźć odpowiedniki terminów wojskowych, prawniczych i technicznych. Spróbuję zilustrować je na przykładzie wyrazu “włócznia” (ang. assegai). Otóż jeden z Czytelników zakwestionował poprawność użycia przeze mnie wyrazu “włócznia” jako odpowiednika germańskiej framea albo pfriem, proponując w zamian “oszczep” (ang. javelin). Nie stosuję się do jego rady, “oszczep” bowiem to dla mnie odpowiednik pilum, czyli broni, w którą wyposażono karną piechotę rzymską. Ponadto “włócznia” kojarzy się z czymś bardziej barbarzyńskim. Wyraz “włócznia” istnieje w języku angielskim od trzystu lat, a w dziewiętnastym wieku znów stał się aktualny dzięki wojnom burskim. Framei o długim drzewcu zakończonym żelaznym grotem używano według Tacyta zarówno jako broni drzewcowej, jak i siecznej. Podobnie wyglądały włócznie wojowników zuluskich, z którymi Germanie z czasów Klaudiusza mieli, jeśli chodzi o poziom rozwoju, wiele wspólnego. W starciach wręcz owa framea była poręczna, natomiast w walkach toczonych w lesie - absolutnie niewygodna, jak twierdzi Tacyt, a więc Germanie radzili sobie prawdopodobnie tak jak później Zulusi, to znaczy, łamali długie drzewce framei, kiedy dochodziło do bezpośrednich starć wśród drzew. Rzadko jednak sytuacja zmuszała Germanów do tego, woleli bowiem stosować technikę podjazdową. Swetoniusz w Żywotach cezarów twierdzi, że historia napisana przez Klaudiusza jest raczej “niedorzeczna” niż “chropawa”. Jeżeli natomiast pewne fragmenty niniejszej książki brzmią nie tylko niedorzecznie, lecz także trochę chropawo, jeżeli zdania mają ciężką budowę, a dygresje zaskakują Czytelnika w nieprzewidzianych miejscach, styl całości nie odbiega od stylu literackiego mowy wygłoszonej przez Klaudiusza po łacinie na temat praw obywatelskich Eduów. Mowę tę, do dziś zachowaną we fragmentach, gęsto przetykają chropawe zdania, co można poniekąd zrozumieć, gdyż jest to prawdopodobnie dokładna transkrypcja oficjalnego zapisu stenograficznego słów wygłoszonych przez Klaudiusza do senatu, drobiazgowej improwizacji zmęczonego człowieka, który pomagał sobie sporządzonymi pobieżnie notatkami. Ja, Klaudiusz to książka napisana językiem potocznym, jako że greka - Klaudiusz napisał swoją historię w tym języku - ma w istocie daleko mniej oficjalny charakter aniżeli łacina. Niedawno odkryty list Klaudiusza do aleksandryjczyków - mógł go jednak po części sporządzić cesarski sekretarz - czyta się o wiele łatwiej niż mowę o prawach Eduów. R. G. przełożyła Halina Cieplińska ROZDZIAŁ I 41 r.n.e. Ja, Tyberiusz Klaudiusz Druzus Neron Germanik, i tak dalej, i tak dalej - oszczędzę wam już reszty moich tytułów - który tak niedawno jeszcze znany byłem przyjaciołom, krewnym i znajomym jako Klaudiusz Idiota, Klaudiusz Jąkała, Klau-Klau-Klaudiusz, a w najlepszym razie jako “biedny stryjek Klodzio”, przystępuję dziś do napisania dziwnej historii mego życia. Zacznę od najwcześniejszego dzieciństwa i kolejno rok po roku przedstawię wszystkie zdarzenia aż do momentu, kiedy niespodziewanym zrządzeniem losu znalazłem się w owej “złotej klatce”, w której tkwię po dziś dzień. Nie będzie to bynajmniej moja pierwsza książka. Praca literacka, a ściślej mówiąc historiograficzna, była jedynym zajęciem, jakiemu z zamiłowaniem oddawałem się przez trzydzieści pięć lat z górą. Już we wczesnej młodości rozpocząłem studia pod kierunkiem najwybitniejszych w Rzymie historyków. Niech się więc czytelnicy moi nie dziwią, że w pisaniu osiągnąłem pewną wprawę. Zaznaczyć muszę, że książkę tę pisze istotnie sam Klaudiusz, nie żaden z jego sekretarzy ani zawodowych biografów, którym wybitni mężowie zwykli dyktować swe wspomnienia w nadziei, że wytworność stylu pokryje błahość przedmiotu, a pochlebstwo przysłoni wady charakteru. Przysięgam na wszystkich bogów, że tym razem jestem swym własnym biografem i sekretarzem, a pisząc własnoręcznie, jakiejż nagrody za pochlebstwo mógłbym się spodziewać od samego siebie? Użyłem wyrażenia “tym razem”, gdyż jest to już druga z rzędu moja autobiografia. Poprzednia było to ośmiotomowe dzieło przeznaczone dla archiwum miasta i - powiedzmy, szczerze - dość nudne. Napisałem je na publiczny użytek i nie przykładam do niego wielkiej wagi. Zresztą, prawdę mówiąc, byłem w tym czasie, to jest przed dwoma laty, zaprzątnięty innymi sprawami. Większą część pierwszych czterech tomów podyktowałem mojemu sekretarzowi; poza koniecznymi poprawkami stylistycznymi, usunięciem sprzeczności lub powtarzających się zdań nie pozwoliłem mu na żadne zmiany. Całą drugą część i przynajmniej kilka rozdziałów pierwszej napisał sam na podstawie dostarczonego przeze mnie materiału. Sekretarz ten, niewolnik grecki, którego na cześć wielkiego historyka nazwałem Polibiuszem, doszedł do takiej wprawy w naśladowaniu mego stylu, że kiedy dzieło zostało ukończone, nie sposób było odróżnić, których ustępów ja jestem autorem, a których on. Było to, jak już powiedziałem, dzieło dość nudne. Nie mogłem wówczas pozwolić sobie na krytykę mego wujecznego dziadka, cesarza Augusta, ani jego trzeciej i ostatniej żony, a mojej babki, Liwii. Oboje zostali urzędowo zaliczeni w poczet bóstw, a ja piastowałem urząd kapłana, do którego obowiązków należała piecza nad ich kultem. Wprawdzie mogłem poddać surowej krytyce niegodziwe rządy dwóch następnych cesarzy, lecz pohamowałem się w imię przyzwoitości. Nie wydawało mi się sprawiedliwe przemilczanie działalności Liwii i postępków Augusta dokonanych pod wpływem tej niezwykłej i - raz wreszcie powiedzmy otwarcie - potwornej kobiety, a równocześnie wyjawianie całej prawdy o ich następcach tylko dlatego, że względem nich nie krępowały mnie obowiązki kapłańskie. Owa książka przedstawiała więc tylko suche, bezsporne fakty. I tak na przykład pisząc, że taki a taki ożenił się z córką takiego to a takiego, piastującego takie to a takie wysokie urzędy, pomijałem polityczne motywy małżeństwa i zakulisowe przetargi, które odbywały się między dwiema rodzinami. Innym razem wzmiankując, że ktoś umarł po zjedzeniu porcji afrykańskich fig, nie wspominałem ani o rodzaju użytej w tym wypadku trucizny, ani o osobistościach, którym śmierć ta była na rękę; chyba że okoliczności te ujawniono w wyroku sądowym. Aczkolwiek nie kłamałem, nie mówiłem też prawdy w takiej rozciągłości, jak to obecnie zamierzam uczynić. Właśnie dzisiaj, chcąc odświeżyć sobie w pamięci pewne konkretne daty, przeglądałem tę pierwszą autobiografię w Bibliotece Apollina na Palatynie. Przeczytałem kilka rozdziałów i choć na podstawie stylu gotów bym przysiąc, że jestem ich autorem, nie mogłem sobie przypomnieć, czy rzeczywiście sam je napisałem lub podyktowałem. Jeżeli wyszły spod pióra Polibiusza, w takim razie człowiek ten miał niezwykły, cudowny talent naśladownictwa (przyznaję jednak, że mógł się opierać na innych moich dziełach historycznych). Lecz jeśli ja jestem ich autorem, to doprawdy pamięć służy mi gorzej, niż głoszą moi nieprzyjaciele. Przeczytawszy powyższe słowa zdałem sobie oczywiście sprawą z tego, że muszą one raczej potęgować niż rozpraszać wątpliwości, jakie budzi po pierwsze, autorstwo tej książki, po drugie, moja niezależność historyka, po trzecie, wiarogodność opisanych faktów. Mimo to nie zamierzam ich skreślić. Piszę tak, jak czuję, a może czytelnik w miarę rozwijającego się opowiadania tym łacniej uwierzy, że nic nie ukrywam, nawet faktów, które by mnie mogły skompromitować. Książka niniejsza pisana jest dla zaufanego grona czytelników. Zapytacie może, kogo mam na myśli. Potomność. Ale nie prawnuków ani praprawnuków, lecz potomność znacznie odleglejszą. Pomimo to nie tracę nadziei, że wam, przyszli moi czytelnicy, o sto pokoleń młodsi ode mnie, będę się wydawał równie współczesny, jak mnie się wydawali Herodot czy Tukidydes. A teraz wyjaśnię jeszcze, co mnie skłoniło do szukania czytelników w tak dalekiej przyszłości. Przed osiemnastu blisko laty udałem się do Kumę, żeby odwiedzić Sybillę przebywającą w pieczarze na górze Gaurus. Znajduje się tam zawsze jakaś wieszczka nosząca to imię, gdyż kiedy umrze jedna, miejsce jej zajmuje wykształcona przez nią adeptka. Nie wszystkie jednak Sybille są równie sławne. Wiele z nich przez długie lata służby ani razu nie otrzymało daru jasnowidzenia. Inne znów, choć prorokują, natchnienie czerpią raczej od Bachusa niż od Apolla, stąd też pijackie brednie w niemałym stopniu przyczyniły się do podważenia autorytetu wyroczni. Poprzedniczki Deifoby, której rady zasięgał często August, i żyjącej jeszcze sławnej Amaltei przedstawiały się na przestrzeni trzystu lat bardzo nieszczególnie. Wizyta moja u Sybilli przypadła na mroźny dzień grudniowy. Pieczara wieszczki znajduje się poza niewielką grecką świątynią Apolla i Artemidy. Nad portykiem świątyni widnieje stary pozłacany fryz przedstawiający historię Tezeusza i zabitego przezeń w labiryncie Minotaura. Według legendy fryz ma być dziełem Dedala. Jest to oczywisty nonsens! Dedal żył co najmniej przed jedenastu wiekami, a fryz w najlepszym razie liczy pięćset lat. Zanim wolno było mi stanąć przed Sybillą, musiałem złożyć na ofiarę Apollowi byczka, a Artemidzie owcę. Pieczara, wykuta w litej skale, robi przygnębiające wrażenie. Do jej wnętrza prowadzi stromy, kręty, ciemny, rojący się od nietoperzy korytarz. Czołgając się na czworakach, dotkliwie podrapany, dotarłem wreszcie do właściwej siedziby Sybilli. Na pierwszy rzut oka wieszczka wydała mi się podobniejsza do małpy niż do kobiety. Siedziała w zawieszonej u stropu klatce ubrana w czerwone szaty; w wąskiej smudze czerwonego światła, które nie wiadomo skąd przedostawało się do pieczary, krwawo połyskiwały jej oczy, a bezzębne usta wykrzywiały się szpetnym uśmiechem. W powietrzu czułem wyraźnie trupią woń. Wreszcie udało mi się wygłosić przygotowane już uprzednio pozdrowienie. Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi. Dopiero po pewnym czasie zorientowałem się, że mam przed sobą mumię Deifoby, poprzedniej Sybilli, która zmarła nagle w sto dziesiątym roku życia i teraz, zabalsamowana, dotrzymywała według zwyczaju towarzystwa swej następczyni. Umieszczone między rozwartymi powiekami kawałki posrebrzanego szkła do złudzenia naśladowały żywe, błyszczące oczy. Tych kilka minut, które stałem przed Deifobą dygocąc i nadając swej twarzy jak najuprzejmiejszy wyraz, wydało mi się całą wiecznością. Wreszcie ukazała się żywa Sybilla, Amaltea, kobieta dość jeszcze młoda. Zgasło czerwone światło i mrok pochłonął Deifobę. Ktoś, prawdopodobnie adeptka, przesłonił czerwoną szybę. Równocześnie pieczarę przeszył promień białego światła i w mroku zajaśniała Amaltea siedząca na tronie z kości słoniowej. Siedziała równie nieruchomo jak Deifobą, tylko oczy miała zamknięte. Na jej pięknej twarzy o wysokim czole malował się wyraz podobny do tego, jaki nieraz spotykamy u obłąkanych. Mimo przebrania wieszczka mnie poznała, prawdopodobnie po jąkaniu się. Jako dziecko silnie cierpiałem na tę wadę. Później, idąc za wskazaniami retorów, nauczyłem się panować nad językiem, przynajmniej podczas publicznych występów. W życiu prywatnym, zwłaszcza jeśli ktoś zagadnie mnie znienacka, zaczynam się znowu jąkać, choć nie tak bardzo jak dawniej. Zdarzyło mi się to właśnie w Kumę. Kiedy zobaczyłem Amalteę, kolana pode mną zadygotały i nie mogłem przebrnąć poza pierwszą zgłoskę. - O Syb... Syb... Syb... Syb... Syb... - wyjąkałem. Otworzyła oczy, zmarszczyła z dezaprobatą czoło i zaczęła mnie przedrzeźniać: - O Klau... Klau... Klau... Zawstydzony usiłowałem sobie przypomnieć, w jakiej właściwie przybyłem sprawie. - Sybillo - rzekłem wreszcie z niemałym wysiłkiem - chcę cię zapytać o losy Rzymu i własne. Wyraz jej twarzy zaczął z wolna ulegać zmianie. Dyszała ciężko, a ciałem jej raz po raz wstrząsały gwałtowne skurcze. Ogarniała ją święta moc wieszczby. Nagle zaszumiało, jakby gwałtowny wicher wionął przez podziemne korytarze; drzwi zatrzasnęły się z hukiem, jakieś skrzydła musnęły mnie po twarzy, światło zgasło, a przez usta Sybilli greckim wierszem przemówił głos boga: Jęczy pod klątwy punickiej brzemieniem. Dusi się sznurem od sakwy ze złotem, Nim siły zbierze, upadnie niemocny. Za życia w ustach czerw muszy się lęgnie, Robactwo toczy za życia źrenice, Nikt nie spostrzeże, gdy przyjdzie dzień śmierci. Zarzuciwszy ręce na głowę, Sybilla ciągnęła dalej: Za dziesięć lat i dni pięćdziesiąt trzy Klau-Klau otrzyma, czego każdy pragnie, Lecz czego sam bynajmniej nie pożąda. Pochlebcy wtedy otoczą go rojem, A on się będzie jąkał, stękał, chromał I ślina będzie mu po brodzie ciekła. Lecz w dziewiętnaście wieków po swej śmierci, Kiedy na zawsze wreszcie oniemieje, Klau-Klau-Klaudiusz przemówi wyraźnie. I zaśmiał się bóg przez jej usta dźwięcznym a groźnym głosem: “Ho! ho! ho!” Pokłoniłem się wówczas nisko i pędem ruszyłem ku wyjściu. Tam potknąłem się o pierwszy z brzegu stopień i runąłem w dół po wyszczerbionych schodach, tłukąc sobie boleśnie głowę i kolana. Ścigało mnie echo potężnego śmiechu. Dziś, jako doświadczony augur, fachowy historyk i kapłan, który dzięki wprowadzonemu przez Augusta zwyczajowi miał sposobność zapoznać się bliżej z księgami sybillińskimi, mogę dać wyjaśnienie powyższych wierszy, i to wyjaśnienie do pewnego stopnia autorytatywne. Tak więc słowa o “klątwie punickiej” odnoszą się niewątpliwie do zburzenia Kartaginy. Za czyn ten klątwa bogów ciążyła długo na narodzie rzymskim. Zawarliśmy z Kartaginą pokój i na wielkie bóstwa Rzymu - wśród nich także na Apolla - przysięgliśmy jej przyjaźń i opiekę. Lecz szybkość, z jaką miasto dźwigało się po klęskach drugiej wojny punickiej, wzbudziła w Rzymie zawiść, Podstępnie doprowadziliśmy do trzeciej wojny. Kartagina została zburzona, mieszkańcy - wycięci w pień, orne pola posypane solą. Na skutek tej wojny, “szmur od sakwy” zacisnął się wokół naszej własnej szyi. Gorączka złota opanowała Rzym, z chwilą gdy zniszczywszy groźną rywalkę w dziedzinie handlu, stał się sam bezspornym panem wszystkich bogactw Morza Śródziemnego. Za bogactwem przyszły gnuśność, chciwość, okrucieństwo, nieuczciwość, tchórzostwo, zniewieściałość i wiele innych nie znanych dawniej wad. O darze, którego pożądali wszyscy z wyjątkiem mnie, dowiecie się we właściwym miejscu. Otrzymałem go dokładnie w dziesięć lat i pięćdziesiąt trzy dni po wyroczni. Długo nie mogłem zrozumieć ostatniej zwrotki. Obecnie widzę w niej przepowiednię napisania tej książki. Ukończywszy ją, utrwalę rękopis w specjalnym płynie, zapieczętuję w ołowianej puszce i zakopię gdzieś głęboko w ziemi. Pewnego dnia potomni odnajdą go i przeczytają. Jeżeli domysł mój jest słuszny, nastąpi to za jakieś tysiąc dziewięćset lat. Wszyscy współcześni mi pisarze, których dzieła przetrwają do owej chwili, będą wtedy robili wrażenie jąkałów nie umiejących jasno wyrazić swej myśli; wszyscy oni bowiem pisali tylko dla współczesności i ostrożnie dobierali słów ukrywających właściwy sens. Moja książka natomiast przemówi śmiało i otwarcie. Po namyśle dochodzę do przekonania, że będzie lepiej, jeśli rękopisu nie umieszczę w puszce, lecz po prostu byle gdzie go porzucę. Jako historyk, wiem z doświadczenia, że więcej dokumentów ocalało dzięki przypadkowi niż dzięki staraniom. To Apollo obwieścił proroctwo, niechże się więc zaopiekuje rękopisem. Jak widzicie, piszę po grecku, przypuszczam bowiem, że język ten zawsze będzie dzierżył prym w literaturze światowej. Natomiast łacina ulegnie prawdopodobnie wraz z Rzymem zagładzie przepowiedzianej przez Sybillę. Zresztą grecki jest przecież ojczystą mową Apolla. Co się tyczy nazwisk i dat - te ostatnie umieszczam na marginesie - postanowiłem być szczególnie dokładny. Swego czasu pracowałem nad dwoma kompilacyjnymi dziełami z dziejów Etrurii i Kartaginy. Jeszcze dziś otrząsam się na wspomnienie godzin strawionych na odgadywaniu, w którym roku mógł mieć miejsce taki a taki fakt lub kogo właściwie miał na myśli autor wymieniając pewne nazwisko. Zdarzało się bowiem nie tylko, że to samo imię nosił kolejno ojciec, syn, wnuk i prawnuk, lecz że tak samo zwal się nawet ktoś zupełnie obcy. W książce mej występuje na przykład kilku Druzusów: mój ojciec, ja sam, mój syn, mój brat przyrodni, a wreszcie mój - bratanek. Toteż za każdym razem zaznaczę, o którego z nich w danym wypadku chodzi. Od razu też powiem, że wychowawca mój, Marek Porcjusz Katon, nie jest identyczny ani z Markiem Porcjuszem Katonem, cenzorem i głównym sprawcą trzeciej wojny punickiej, ani z jego synem, słynnym prawnikiem, ani z jego wnukiem, konsulem, ani z prawnukiem, przeciwnikiem Juliusza Cezara, ani z praprawnukiem, który padł w bitwie pod Filippi. Był to praprawnuk noszący to samo imię - co wszyscy wyżej wymienieni. Poza tym nie odznaczył się niczym godnym uwagi; nie piastował żadnych urzędów i na żadne zresztą nie zasługiwał. Surowy, pedantyczny, a przy tym mocno ograniczony, nadawał się w najlepszym razie na bakałarza w szkółce elementarnej. August zrobił go moim wychowawcą, a następnie nauczycielem gromadki chłopców, potomków rzymskiego patrycjatu i dynastycznych rodów cudzoziemskich. Chcąc ustalić chronologię opisanych poniżej wypadków podam od razu datę mych urodzin. Zdarzenie to miało miejsce w roku 774 po założeniu Rzymu, a w 767 licząc od pierwszej Olimpiady. Był to dwudziesty rok panowania cesarza Augusta, o którym pamięć prawdopodobnie nie zaginie nawet po dziewiętnastu wiekach. 10 r. p.n.e. Zanim zakończę ten wstępny rozdział, muszę dodać jeszcze kilka słów o Sybilli i jej proroctwach. Wspomniałem już poprzednio, że w Kumę po śmierci jednej Sybilli miejsce jej zajmuje następna, lecz nie wszystkie są równie słynne. Szczególnie sławna była Demofile, której radził się Eneasz przed zejściem do podziemi, a w późniejszych czasach Herofile. Ta ostatnia, jak głosi legenda, stanęła pewnego dnia przed obliczem Tarkwiniusza i zaproponowała mu nabycie zbioru przepowiedni. Królowi jednak cena wydała się zbyt wysoka. Wtedy wieszczka spaliła część ksiąg, a za pozostałe zażądała tej samej olbrzymiej sumy. Kiedy król odmówił, Sybilla postąpiła jak poprzednio. Za trzecim wreszcie razem zaciekawiony Tarkwiniusz nabył resztę ksiąg, za wymienioną pierwotnie sumę. Zbiór Herofiłi ma dwojaki charakter, częściowo są to przepowiednie groźnej lub pomyślnej przyszłości, częściowo wskazówki dotyczące ofiar, jakie należy złożyć, kiedy ukażą się niezwykłe znaki i zjawiska. Z biegiem czasu do pierwotnego zbioru dodawano ważniejsze i znajdujące potwierdzenie przepowiednie udzielane osobom prywatnym. Kiedy zachodziły niezwykłe zjawiska lub na Rzym spadały wielkie klęski, specjalni kapłani na zlecenie senatu szukali rady w księgach sybillińskich. I zawsze ją znajdowali. Dwukrotnie część zbioru przepowiedni spłonęła do szczętu i została z pamięci odtworzona przez kapłanów. Pamięć ta jednak w wielu wypadkach okazała się bardzo zawodna. Dlatego też August postanowił ustalić autorytatywny tekst ksiąg, odrzucając wszystko, co było niewątpliwą interpolacją albo nie natchnioną przez bogów rekonstrukcją. Kazał też zniszczyć nieautoryzowane, prywatne zbiory przepowiedni sybillińskich i inne Księgi wieszczbiarskie, które udało mu się skonfiskować. Uległo w ten sposób zagładzie z górą dwa tysiące egzemplarzy. Po ustaleniu tekstu zamknął księgi sybillińskie w skrytce pod statuą Apolla, w świątyni, którą wzniósł ku czci tego boga na Palatynie obok swego pałacu. W pewien czas po śmierci Augusta wpadł w moje ręce ciekawy unikat, pochodzący z prywatnej biblioteki cesarza. Książka ta nosiła tytuł: Kurioza sybillińskie - wybór wyroczni częściowo zaliczonych do tekstu oficjalnego, częściowo, jako nieautentyczne, odrzuconych przez kapłanów Apolla. ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.pltgshydraulik.opx.pl |