Grabski Władysław Jan - Saga o ...

Grabski Władysław Jan - Saga o Jarlu Broniszu 03 - Rok tysięczny, Biblioteka

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

 

WŁADYSŁAW JAN GRABSKI

SAGA O JARLU BRONISZU

CZ 3

ROK TYSIĄCZNY  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

WPROWADZENIE

 

 

 

Tam gdzie rzeka Odra wpływa do Bałtyku, w Zatoce Szcze­cińskiej, odgradzając ją od głębin morskich, leży wyspa Wo­łyń (Wolin). Na południowym cyplu owej wyspy, przy Dziw- noujściu kwitło ongiś, i w dziesiątym wieku, ludne miasto słowiańskie, przez różnych różnie zwane, więc: Wołyniem, Wolinem, Jumną, Julinem, Winetą...

Wendyjskie czyli słowiańskie grody pomorskie słynęły wów­czas daleko ze swych bogacłw, toteż niejeden konung-zdo- bywca marzył o ich podboju. Około 970 roku udało się duń­skiemu królowi Haraldowi Sinozębemu opanować pomorski brzeg. Chcąc utrwalić swą władzę nad słowiańskimi grodami Zatoki Szczecińskiej, założył on pod miastem Wołyniem, na Srebrnym Wzgórzu, jak podają sagi, warownię Jomsborg. W Jomsborgu osadził król Harald swego jarla, czyli namiest­nika, imieniem Palnatoke, z drużyną morskich rycerzy, zwa­nych wikingami. Palnatoke nadał swojej drużynie jomsborskiej szczególną konstytucję. Członkiem jej mógł być tylko męż­czyzna od piętnastego do pięćdziesiątego roku życia, taki, kt.óry nigdy nie ustąpił pola równemu siłą wrogowi. Członkostwo kobiet było wykluczone; obraza sławna, donosicielstwo i pro­tekcja między towarzyszami — wzbronione; przebywanie poza musami warowni bez wiedzy jarla dłużej niż trzy dni — za­kazane. Wszystkich obowiązywała solidarność we wszystkim. Łupy wojenne dzieliło się wedle losu albo sprzedawało, a uzys­kane ze sprzedaży pieniądze szły na wspólne potrzeby. Za przekroczenie onych praw wyrzucano z pohańbieniem ze Związku.

Wikingowie Palnatokego nazywali siebie „Bractwem jom- skim”, we świecie zaś, daleko, zasłynęli wkrótce pod nazwą „Jomskich zbójców”, tacy byli waleczni i okrutni zarazem, chciwi sławy, łupów i zwycięstwa. Z warownego Jomsborga wypływali na zwrotnych łodziach i zapuszczali się w głąb zatok, wiosłowali w górę rzek, ściągając z ziem podległych Danii haracze, a niepodległych i opornych zwalczając, rabując i gwałcąc.

Potężny wśród ówczesnych Słowian Mieszko, władca Polski, ukrócił wreszcie ten normański rozbój na Bałtyku. Całe Po­morze wraz z Zatoką Szczecińską zawojował, twierdzę Joms­borg opanował, a jarla Palnatoke przymusił do wiernej służby dla rodu Piastów. Mieszko, ubezpieczając się dalekosiężnie przeciwko Duńczykom, zawarł sojusz ze Szwecją, dając za żonę królowi szwedzkiemu, Erykowi, swą urodziwą córkę Swię- tosławę, której imię dla łatwiejszej wymowy Normanowie zmienili, nazwawszy ją Sigrydą. Wsparty sojuszem z Polską król szwedzki Eryk najechał Danię, poddał ją władzy swoich jarlów, a wojowniczego króla duńskiego, Swenda Widłobro­dego (syna Haralda Sinozębego), wygnał z ojczyzny.

W Jomsborgu po śmierci Palnatokego rządził parę lat z ra­mienia Mieszka, jako polski jarl, Olaf Tryggvason, bezdomny królewicz norweski, najsłynniejszy, obok Swenda Widłobro­dego, wiking Północy. Miłował Olaf piękną Sigrydę, królowę Szwecji, i dla niej to, strzegąc jej polskiego wiana na gro­dach pomorskich, ślęczał w Jomsborgu. Zbrzydziwszy sobie beznadziejną służbę dla dumnej królowej, Olaf opuścił wresz­cie Jomsborg i na czele własnej drużyny wikingów pożeglo­wał na morza dalekie w poszukiwaniu nowych przygód i zdo­byczy. Najeżdżał wyspy bałtyckie, docierał do Grenlandii, rabował Anglię i Irlandię, a marzył wciąż o zdobyciu nor­weskiego tronu, na którym siedział zabójca jego ojca, znie­nawidzony przez wielu Norwegów tyran, jarl Haakon.

Po odejściu z Jomsborg a Olafa rządził tu z kolei Sigvaldi, doświadczony i ambitny wiking. Nie był on zbyt popularny wśród towarzyszy, gdyż ciążyła na nim odpowiedzialność za przegraną dawniej bitwę, nie nosił też tytułu jarla. Nadzorczą władzę nad nim i nad Jomsborgiem sprawował z ramienia Bolesława polskiego, jako jego namiestnik do spraw pomor­skich, młody a surowych obyczajów rycerz imieniem Bronisz. Bronisz był krewnym Piastów i pochodził ze starodawnego ro­du kujawskich kmieci-kneziów. Przyjaźnił się od młodych lat z Olafem Tryggvasonem i z Dzikiem, potomkiem królewskiego rodu władców słowiańskiej wyspy Rany (Rugia) na Bałtyku.

Jest rok 995. W Polsce rządzi niepodzielnie Bolesław Chro­bry, którego Normanowie zwą Burisleifem, konungiem Wen­dów, czyli Słowian. W Niemczech panuje król, a jednocześnie cesarz rzymski, młody Otto III, przyjazny Bolesławowi. W Szwecji — król Eryk, żonaty z siostrą Bolesława, Swięto­sławą-Sigrydą. Na Węgrzech — książę Gejza, żonaty z Ade­lajdą, przyrodnią, starszą siostrą Bolesława i Sigrydy. W Cze­chach — Bolesław II, Przemyślida, wuj Bolesława Chrobre­go i Sigrydy. W Norwegii włada jarl Haakon wraz z syna­mi, nie pochodzący z królewskiego rodu. Królem Danii jest Swend z przydomkiem Widłobrody. Walczy on o wyzwolenie swego kraju spod jarzma szwedzkiego. Na Rusi włada Wło­dzimierz Wielki, zwany przez Normanów, czyli przez ludy skandynawskie, Waldemarem.

 

 

 

 

I

 

 

Począwszy od Wielkiej Nocy, cały lipiański dwór pracował usilnie nad przygotowaniem zamorskiej wyprawy Bronisza.

Gniewomir został wysłany do przyjaznych domów kujawskich, Nałęczów, Grzymalitów i Leszczyców, z powołaniem do świty poselskiej po trzech z każdego rodu młodzieńców, odpowiednich postawą, wiekiem i ochotą. Mieli oni, prócz zaszczytu uczestnictwa w królewskim poselstwie, otrzymać jako nagrodę za dobre sprawowanie podarki, które drużyna spodziewała się zdobyć w zapraszanych dworach. Pani Matylda Przecławowa, zjednana cennym upominkiem ze stamfordzkiej skrzyni, zobowiązała się dopilnować w Cisowie zszycia dla jedenastu wojów na dobrą miarę skrojonych szat spodnich i płaszczy z przedniego sukna, dostarczonego jej z Poznania. Sporządzeniem jednolitego przyodziewku dla wiosłowych zajęły się białki lipiańskie.

Gdy tylko stajał lód na Tążynie, Bronisz, naładowawszy na czółna, co mu trzeba było, ruszył w towarzystwie Chociana i trzech rzemieślników pod Słońsk do miejsca, gdzie na brzegu, pod szopą dobrze ogaconą sitowiem, spoczywał żaglowiec. Widok statku osobliwie go wzruszył. Bez płócien, masztu, bez wioseł, a przede wszystkim bez wody i załogi, Mewa przedstawiała się srodze opuszczona, martwa, bezwstydna prawie. Na burtach tu i ówdzie zieleniał już mech, a we wręgach jakieś nieopatrzne stwory nagromadziły ściółkę na gniazda. Kadłub, wzdęty niby brzuch zdechłego konia, kosmacił się resztkami zeschniętych wodorostów. Trzeba było dobrze wysilić wyobraźnię, by w tym niekształtnym budulcu domyślić się łodzi, na której jarl Bronro budził podziw i zazdrość wśród Normanów.

Na ogół Mewa dobrze przezimowała. Przecież, by doprowadzić ją do doskonałości przystojnej poselskiemu statkowi, wypadało niejedno odnowić i dodać. Uradzono zmianę kilku dyli; dziób i kil wymagały wygładzenia i osztukowania, szpary prosiły się o uszczelnienie smołowanym konopaczem, wreszcie całość należało oskrobać do żywego drewna i pomalować: na biało z zewnątrz, a na popielato od środka.

Karp, z niewolników duńskich, którego pieczy zlecono na jesieni Mewę, a teraz jako najbieglejszemu w orylce powierzono naprawianie kadłuba, podjął się pracy z przykładną gorliwością. Nie odstępował statku na krok, przy nim jadł, na nim spał, a każdy cal drewna tak zmacał i oprawił, że po jego przejrzeniu pewniejsze było od nowego.

Bez koniecznej potrzeby, ale dla dorównania wspaniałości purpurowemu żaglowi, zmieniono wszystkie liny i płótna namiotu. Ten jeden żagiel zszyty z najtęższych jedwabi bizantyjskich więcej kosztował niż reszta razem wziętych odnowień. Kupiec poznański przysięgał, że jedwab przeznaczony był dla szatni królewskiej, nie wstyd mu przeto, by zdobił okręt królewskiego posła… Sam Bronisz, dozorując całości, ile mógł, pracował z innymi. Sprawdzał nawet drobiazgowego Karpa. Ostukiwał poszczególne deseczki, dobijał zluzowane diunale, wybłyszczał mosiężne knagi, pomagał Wromotowi dorabiać uszkodzenia rzeźby na dziobie.

Gdy pomalowana sterburta podeschła nieco, przystąpiono do próby nowych wioseł i tarczy. Wiosła wycięte wedle miary Chociana, dłuższe, o szerszych niż zwyczajne piórach, zmocowane były w krąg gryfu blaszanym okuciem. Tarcze obmyślił dla wiosłowych sam Bronisz. Po prostu obciął węższy brzeg obłych szczytów, tak że przyciętą równią wspierały się wprost o nadburtnicę, wklęśnięciami okrywały wiosła, a półokrągłą górą osłaniały głowy i barki wioślarzy. Wprawdzie wojowie przyganiali temu, jako że takie tarcze słabo nadawały się do potrzeby lądowej, jednak Bronisz postawił na swoim, dowodząc, że nie ma zamiaru używać wioślarzy do walki, a stać go na to, by własny statek ozdobić osobliwością naprawdę wygodną do podróży, a niezłą i do koniecznej obrony na morzu.

Bronisz przynaglał do pracy, by móc stawić się przed Zielonymi Świątkami w Cisowie na zjazd weselny, jako że król Bolesław przyobiecał patronować zaślubinom Sobiebora Sławnikowicza z Dalechną. Szczęśliwie zyskał tyle czasu, że zdążył nawet wpaść przedtem do Kruszwicy na sądy królewskie. Miano na nich rozstrzygać roszczenia dalszych spadkobierców Zbyluta łekneńskiego, więc bodaj całych Pałuków, które przez Dalechnę przechodziły we władanie Sobiebora. Obecność Ganowiczów była tam konieczna, gdyż sprawa obudziła wielu przeciwników, na sądach królewskich zaś nigdy — i do ostatka — nie można było być pewnym swej wygranej. Bolesław rzadko sprawował sądy osobiście, ale gdy już raz zasiadł pod wiecowym dębem, sądził tak, jak pragnął, by sądzono w jego imieniu, tak, jak pragnął, by lud rozumiał sprawiedliwość swego króla. Ani zamożność, ani dawne, choćby największe zasługi nie miały wtedy wpływu na sumienie władcy. Szeptano sobie, że jedynie królowa Emnilda umie, i to nie zawsze, uśmierzać gniew sędziego-małżonka. Wszakże i łaska królowej nic nie wskórała, gdy na rozprawie przytomny był ktoś z cudzoziemców albo dostojnik kościelny. Wtedy Bolesław jako judex stawał się uosobieniem nieubłaganej sprawiedliwości. Takim właśnie okazał się w Kruszwicy.

Do dnia przybycia Bronisza obcięto już paru złodziejaszkom ręce, setnika z drużyny gnieźnieńskiej okastrowano za gwałt dokonany na córce wędrownego kupca, a teściowej łowczego kujawskiego wybito dwa przednie zęby za to, że gorszyła swych domowników, obżerając się mięsem w czasie Wielkiego Postu. W rozprawie o dziedzictwo po wojewodzie Zbylucie wyszły na jaw niecne sprawki starszego z zarządców, który na skutek fałszywego oskarżenia, przez zemstę wysłał jednego z łekneńskich kmieci do prac w kamieniołomach. Bolesław zobowiązał starostę do natychmiastowego zwolnienia nieszczęśnika i osadzenia na jego miejscu fałszywego oskarżyciela. Resztę załatwiono na ogół w myśl życzeń rodu Ganowiczów. Ci, wywdzięczając się za doznane łaski, hojnością rozdanych podarków i zapewnionych przywilejów przewyższyli oczekiwanie ludu, dążącego — zgodnie z naturą biedniejszych — do poprawiania swej doli przy każdej zmianie.

Wprost z Kruszwicy, towarzysząc orszakowi Bolesława i księcia biskupa Ungera, Ganowicze ruszyli ku Cisowowi, gdzie bawiła już od kilku dni królowa Emnilda.

Przecław, zasilony Broniszowym srebrem, dzielnie się wysilił, aby siedziba potomków książąt kujawskich nie powstydziła się gości z Poznania. Dwór strojny całym bogactwem dziedzictwa ustąpiono rodzinie królewskiej; domek księdza Mojżesza oddano biskupowi i jego świcie, zaś gospodarze i mniej ważna drużba upchali się jak bądź w przyozdobionych zielenią i sprzętem chatach kmieci i namiotach myśliwskich.

Korzystając z dwudniowego wczasu przed rozpoczęciem obrzędu zaślubin, król wybrał się na zwiady do Lipia. Bronisz przywitał go tam na czele swej poselskiej drużyny. Postawa i wspaniały jednolity strój dwunastu towarzyszy zachwycił Bolesława. Każdy z osobna mógł uchodzić za dostojnego posła, a przecież Bronisz wyróżniał się wśród nich niby jeleń pomiędzy łaniami. O głowę przewyższał najroślejszego. Zgrabnie dopasowana kolczuga lśniła złotą łuską, zwiększającą się ku dołowi, a przy kolanach, na brzegu zielonego kaftana, kończyła się półkolistymi zębami. Nogi oblegała drobna a giętka siatka, ginąca przy kostkach w obcisku wytłaczanej skóry obuwia. Spiczasty hełm bez nosala, obity złotą blachą, pysznił się kitą barwnych piór. Na szerokich ramionach wisiało sobolowe futro, spięte na prawym barku bezcenną broszą. Piersi zdobił rycerski krzyż na złotym łańcuchu — odznaka rajców królewskich. Tylko miecz i tarcza nie były nowe, ale jakże wymowne swym zużyciem, daleko słynne: Ścinacz Łbów i tarcza Eryka Zwycięzcy…

Towarzysze jarla, zgodnie jak jeden, kolczugi mieli srebrzyste, kaftany spodnie barwy popiołu, hełmy srebrne, niższe nieco, bez piór, z kolcem chroniącym nos i z siatką na karku; miecze bez pochwy, różnej długości, zaś tarcze jednakowiusieńkie, z rysunkiem ptaka Bolesławowego pośrodku. Z wyjątkiem mieczów wszystko było tak równe i podobne, że pod osłoną hełmu obcy nie odróżniłby młodzika Gniewomira od bezuchego łyska Chociana.

Warto było ich widzieć razem zgromadzonych, ale niemniej przyjemnie oglądać radość, jaką sprawili Bolesławowi. Cieszył się ich widokiem niczym dziecko ulubioną zabawką. Obiecał szczególne wyróżnienia, jeżeli po szczęśliwym powrocie zechcą mu służyć w tym samym zespole. Że miecze ich warte były stroju, nie wątpił, polegając na doświadczeniu Bronisza.

Podobało się księciu biskupowi Ungerowi ochrzcić i do społeczności chrześcijańskiej włączyć obie poganki chycińskie po to, by te dwie rańskie księżniczki, Miłka i Wanda, mogły jako druhny zdobić orszak panny młodej z rodu Ganowiczów.

Zastrzeżenia księdza Mojżesza, czy aby dusza Miłki dojrzała na pewno do przyjęcia sakramentu, rozstrzygnął sam król, chętnie godząc się być jej ojcem chrzestnym. O Wandę nikt się nie trapił, gdyż na wszystko, co jej mówili starsi, zgadzała się, nie podnosząc żadnych wątpliwości. Miłka natomiast zbyt często niepokoiła innych i siebie zbędną dociekliwością. Alboż można ludzkim, tym bardziej niewieścim rozumem zgłębić lub uzgodnić z przejawami pospolitego życia tajemnice świętej wiary? Biskup Unger, gdy mu na Miłkę naskarżono, uśmierzył jej niepokój zapewnieniem, że wszystko, co potrzebne do zbawienia duszy, pozna w swoim czasie, pod warunkiem, że będzie modlić się o to, więc prosić pokornie Boga o światło wiary. Przeciwnie, gdyby się z niezaspokojonej ciekawości buntowała, nigdy nie dociecze prawdy, ponieważ taka ciekawość to pokusa diabelska.

Zapytana wprost przez biskupa o to, co ją gnębi, Miłka nie dała odpowiedzi. Już tyle razy ofuknięto ją za zuchwalstwo myślenia. A przestać myśleć nie umiała, nie mogła, gdyż musiałaby przestać być sobą. Jeden Bossuta nie gorszył się jej rozmyślaniami, wierząc, że pragnie więcej wiedzieć o Zbawicielu po to, by Go bardziej miłować. I jego zaciekawiało, choć nie niepokoiło, dlaczego na przykład poganin, choćby był najlepszym człowiekiem, nie może dostać się po śmierci do nieba. To zagadnienie męczyło Miłkę najpoważniej. Dlaczego? A dlaczego z powodu jednego jabłka, które Adam wraz z Ewą skradli w raju, wszyscy ludzie na świecie muszą cierpieć? Gdyby nie to jabłko, nie byłoby przecież grzechu i pogan, a Jezus Chrystus nie potrzebowałby umierać za nas na krzyżu. Bossuta odpowiadał, że taka była wola Boga. Dlaczego? Stwórca mógłli chcieć tego, aby z powodu grzechu jednego Adama tylu ludzi cierpiało? Bóg wszystko może chcieć — bronił się Bossuta, lecz już nie był taki pewny siebie, gdy obiecywał Miłce, że gdy zostanie księdzem, wymyśli jej mądrzejszą odpowiedź i objaśni to, co na pewno jest jasne, choć im się teraz wydaje zaćmione.

O wiele łatwiej żyło się takiej Wandzie. Gdy miała obok siebie Gniewomira, nic jej do szczęścia nie brakowało. Na pytanie, czemu Bóg stworzył pogan, umiała odpowiedzieć beztrosko, że po to właśnie, by chrześcijanie cieszyli się, iż nie są poganami. Nikt też nie żywił wątpliwości, że Wanda już najzupełniej dojrzała do chrztu. Sama sobie uprosiła Przecława na ojca chrzestnego. A Przecław uważał, że zbyt długie i wnikliwe przygotowanie pogan do sakramentu jest całkiem zbędne. Głosił, że można ich chrzcić nieświadomych, choćby przymusowo, gdyż reszty dokona w nich Łaska Boża. Podobny pogląd wyznawało wielu świeckich panów, a i Bolesław nie był od niego daleki, chociażby na złość Niemcom, których pomawiał o to, że nie ochrzczą Słowianina, póki nie nauczą go „Kyrie elejson” po niemiecku.

 

 

 

 

II

 

 

Bronisz opuścił Cisów wnet po ostatnich gościach. W trzy dni później ruszył z Lipia czółnem pod Słońsk, gdzie go oczekiwali towarzysze i załoga gotowej do podróży Mewy. Do wieczora zszedł im czas na układaniu w szczelnych skrzyniach pod namiotem ozdobnych strojów i zabezpieczaniu zapasów jadła. Po krótkim śnie, przed świtem wpłynęli na Wisłę. Ranek był chłodny i mglisty. Tylko wioślarze pracowali w roboczych kaftanach bez okryć. Nowicjusze, a było ich aż dziewięciu, tuląc się pod opończami, dygotali z wrażenia, że oto rozpoczęła się ich wielka przygoda: pierwsza podróż ku bezbrzeżnemu morzu. Jeszcze go nie widzieli, jeszcze go nie poznali. Jedni pocieszali się myślą, że chyba żywioł słonych wód nie jest wiele groźniejszy od fal wzburzonego jeziora Gopła, z którymi walczyli nieraz od dzieciństwa na czółnach. A przecież Mewa na Wiśle, tak wielkiej rzece, zdawała się niezagrożona. I na Wiśle w porannej mgle nie widać było brzegów. Gniewomir naopowiadał im tyle okropności… Sam przeżył je przecież i ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tgshydraulik.opx.pl
  •  

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • loveforever17.keep.pl
  • Odnośniki
    Powered by WordPress dla [Lepiej cierpieć niż nie czuć, że się żyje]. Design by Free WordPress Themes.