Grajnert Józef - DZIELNY KOMAREK, Listopad eboki, Grajnert Józef
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Grajnert Józef  Dzielny Komorek   Powiastka historyczna            Dużo papieru, bracia moi! spotrzebowaćby należaÅ‚o, żeby zapisać wszystkie czyny, jakiemi siÄ™ odznaczyli nasi wojacy, pomagajÄ…c w ustawicznych wojnach Napoleonowi pierwszemu, przed kilkudziesiÄ™ciu laty. Bili siÄ™ oni, zaczÄ…wszy od krajów, gdzie to pieprz roÅ›nie, a ogromne pustynie, niby morze baÅ‚wanami piasku pokryte, aż do krajów, gdzie to w koÅ›ciach czÅ‚eka szpik krzepnie od mrozu. Otóż posÅ‚uchajcie, co jest zapisane o jednym prostym żoÅ‚nierzu, który w tych czasach pod ksiÄ™ciem Józefem Poniatowskim sÅ‚użyÅ‚. ByÅ‚o to w kwietniu 1806 roku, jak pod murami GdaÅ„ska tysiÄ…ce armat nieprzyjacielskich bez ustanku graÅ‚o, a tysiÄ…ce bagnetów w codziennych bitwach kÄ…paÅ‚o siÄ™ we krwi ludzkiej. Niedaleko od tego miasta, które leży gdzie WisÅ‚a do morza BaÅ‚tyckiego wpada, czerniaÅ‚ siÄ™ las sosnowy, a przezeÅ„ wiÅ‚a siÄ™ drożyna Å›ród gÄ™stych krzewin ku porÄ™bie, Å›ród której staÅ‚a samotna chaÅ‚upa. Obok niej czerniaÅ‚a pochylona od staroÅ›ci stodółka, obórka i szopa z dachem zniszczaÅ‚ym; tak samo smutnie sterczaÅ‚y grusze i jabÅ‚onki na oparkanionem podwórku. Tuż obok chaty bÅ‚yszczaÅ‚y wzgórza żółtym piaskiem pokryte   gdzieniegdzie soÅ›ninÄ…. W caÅ‚ym pustkowiu byÅ‚o cicho i gÅ‚ucho, jakby tam wymarli mieszkaÅ„cy, a których zapewne stÄ…d wygnaÅ‚y grzmiÄ…ce opodal armaty; pies tylko zgÅ‚odniaÅ‚y, wierny stróż progów, gdzie siÄ™ uchowaÅ‚, kiedy niekiedy skomleniem dawaÅ‚ znak życia w tem miejscu ponurem. DzieÅ„ siÄ™ już mroczyÅ‚, czarne chmury przesuwaÅ‚y siÄ™ po niebie, a gdy wiatr zaszumiaÅ‚ po gaÅ‚Ä™ziach lasu, pochmurne niebo zapÅ‚akaÅ‚o rzÄ™sistym deszczem i nic wiÄ™cej nie przerywaÅ‚o gÅ‚Ä™bokiej ciszy... Nagle od lasu daÅ‚a siÄ™ sÅ‚yszeć wesoÅ‚a pieśń mazura, jakby raźnemi dźwiÄ™kami swemi zagrzać chciaÅ‚a do skocznego taÅ„ca, jak to już wiecie, po naszemu! od ucha! Dziwnie te gÅ‚osy siÄ™ rozlegaÅ‚y poÅ›ród ciszy smutnej, gÅ‚Ä™bokiej. Åšpiewak coraz wiÄ™cej zbliżaÅ‚ siÄ™ do chaty; byÅ‚ to mÅ‚ody wiarus z pokrÄ™tnym wÄ…sem; niósÅ‚ karabin na ramieniu, tornister na plecach, a uÅ›miech krasiÅ‚ mu usta. IdÄ…c w przyÅ›pieszonym marszu z mÅ‚odzieÅ„czÄ… swobodÄ…, rozlanÄ… na ogorzaÅ‚ej twarzy, niby na jakie wesele, nie dbajÄ…c o to, czy go tam za chwilÄ™ Å›mierć powita kulkÄ… oÅ‚owianÄ… lub nie. Księżyc już bÅ‚yskaÅ‚ kiedy niekiedy srebrzystym sierpem na wieczornem niebie, gdy nasz wojak wchodzÄ…c w podwórko, otoczone wysokim parkanem, usÅ‚yszaÅ‚ od przeciwnej strony tÄ™tent rozpÄ™dzonych w cwaÅ‚ koni. OpatrzyÅ‚ wiÄ™c co tchu karabin, przygotowaÅ‚ nowo Å‚adunki, i zaparÅ‚szy wrota zatarasowaÅ‚ je szybko dwoma popsutemi wozami, które przytoczyÅ‚ z pod szopy, a nastawiwszy baczne ucha, przyczaiÅ‚ siÄ™ pod parkanem, oczekujÄ…c zjawienia siÄ™ nieznanych mu goÅ›ci i z ufnoÅ›ciÄ… spoglÄ…daÅ‚ na wyciÄ…gniÄ™ty swój do obrony karabin. Nie czekaÅ‚ dÅ‚ugo; dwudziestu kilku jeźdzców wychyliÅ‚o siÄ™ z poza sosien; ujrzawszy ich ubiór i uzbrojenie przy blasku, księżyca, poznaÅ‚, że to   podjazd nieprzyjacielskiej konnicy. Dowódca kazaÅ‚ siÄ™ im opodal zatrzymać i wysÅ‚aÅ‚ dwóch jeźdźców przed wrota; ci przybywszy tam kÅ‚usem, zsiedli z koni i próbowali otworzyć wrota, gdy groźne: ''kto idzie?" zatrzymaÅ‚o ich zapÄ™d. W miejsce odpowiedzi posÅ‚ali dwa strzaÅ‚y w stronÄ™ sÅ‚yszanego gÅ‚osu i dwie kulki Å›wisnęły okoÅ‚o uszu naszego wiarusa. Rozgniewany napaÅ›ciÄ… wpadÅ‚ nagle na parkan i dwoma pchniÄ™ciami bagneta poÅ‚ożyÅ‚ trupem dwóch nieprzyjaciół. Na strzaÅ‚y przypÄ™dziÅ‚ caÅ‚y oddziaÅ‚ przed wrota, ale nasz Mazur nie czekajÄ…c ich ataków, wymierzyÅ‚ karabin, strzaÅ‚ siÄ™ rozlegÅ‚ i jeden z jeźdźców spadÅ‚ z konia. Tu nagle księżyc skryÅ‚ siÄ™ znów za chmury i gruba ciemność caÅ‚Ä… okolicÄ™ zalegÅ‚a. Nieprzyjaciel utraciwszy trzech ludzi, myÅ›laÅ‚, że ma równych sobie co do liczby, a może liczniejszych od siebie przeciwników, zachwiaÅ‚ siÄ™ wiÄ™c zrazu; lecz po chwili uszykowawszy siÄ™ w szeregi na rozkaz dowódcy, dotarÅ‚ do samych wrót, by siÄ™ przemocÄ…, na podwórko wedrzeć. Nasz wiarus poÅ‚ożyÅ‚ znowu najbliższego trupem, a potem wpeÅ‚znÄ…wszy pomiÄ™dzy wozy z nastawionym bagnetem oczekiwaÅ‚ mężnie dalszego natarcia. Po chwili namysÅ‚u, dowódca kazaÅ‚ dać pierwszemu szeregowi ognia na oÅ›lep pomiÄ™dzy wozy; rozlegÅ‚o siÄ™ kilkanaÅ›cie strzałów na które nikt nie odpowiedziaÅ‚. RozjÄ…trzeni źoÅ‚nierze zeskakujÄ… z koni i z groźnemi okrzykami przyskoczyli do wrót, z poza których rozlegÅ‚ siÄ™ nowy strzaÅ‚ i przeszyÅ‚ pierÅ› najÅ›mielszemu z napastników. Nie pomogÅ‚o gwaÅ‚towne natarcie na wrota, bo te zatarasowane mocno oparÅ‚y siÄ™ gwaÅ‚towi, a z poza wozów obrotny Mazur zadawaÅ‚ Å›mierć i rany nastÄ™pujÄ…cym. Już kilku rannych obok czterech trupów tarzaÅ‚o siÄ™ we krwi wÅ‚asnej, już i dzielny karabinier upadÅ‚ na siÅ‚ach, bo kilka razy od kul byÅ‚ ranny, gdy szturmujÄ…cy żoÅ‚nie- rze przekonali siÄ™ w najwiÄ™kszym gniewie, iż tylko jeden Å›miaÅ‚ek stawia im harde czoÅ‚o. Zajadle wiÄ™c rzucili siÄ™ znowu naprzód, by zmazać wÅ‚asnÄ… haÅ„bÄ™ i pomÅ›cić Å›mierć swych towarzyszy; ale zawsze ten sam dzielny napotkali opór. Mazur, dobywajÄ…c siÅ‚ ostatnich po godzinnej walce, o poddaniu siÄ™ ani pomyÅ›laÅ‚. Wtem ni stÄ…d ni zowÄ…d, żoÅ‚nierze owi jakby jakimÅ› nagÅ‚ym przestrachem zmieszani, dopadajÄ… koni i pÄ™dzÄ…c w cwaÅ‚, znikajÄ…, miÄ™dzy sosnami ciemnego lasu. OmdlaÅ‚y już prawie Mazur, oparty o parkan ze Å‚zÄ… wdziÄ™cznoÅ›ci, zwróciÅ‚ oczy ku Niebu za tÄ™ niespodziewanÄ… pomoc OpatrznoÅ›ci i nie mogÄ…c przyjść do siebie z zadziwienia, spoglÄ…daÅ‚ badawczo dokoÅ‚a NabiÅ‚ potem na nowo karabin, uÅ›ciskaÅ‚ tego wiernegc przyjaciela swojego i utkwiwszy wzrok w jaÅ›niejÄ…ce gwiazdy, wpadÅ‚ w gÅ‚Ä™bokÄ… zadumÄ™... PobiegÅ‚ myÅ›lÄ… na równiny Mazowsza, do swojej chaty, gdzie stÄ™skniona rodzina wspomina go może w tej chwili a którÄ… wÄ…tpiÅ‚ już przed chwilÄ… oglÄ…dać w swem życiu Trzeba teraz wam wytłómaczyć, co to byÅ‚a za przyczyna tej nagÅ‚ej napastników ucieczki? Oto przed chwilÄ… wÅ‚aÅ›nie owÄ… drogÄ…, którÄ…, go dzinÄ™ temu, nasz wojak postÄ™powaÅ‚ nucÄ…c mazurka zbliżaÅ‚ siÄ™ wspaniaÅ‚y poczet oficerów francuskich na czele szwadronu szaserów; miÄ™dzy oficerami byÅ‚ sam marszaÅ‚ek nazwiskiem Lefebr, który w tych czasach dowodziÅ‚ oddzielnym korpusem. Napastnicy spostrzegli i dla tego jak niepyszni umknÄ™li. — O! do kata, — zawoÅ‚aÅ‚ marszaÅ‚ek, zbliżajÄ…c siÄ™ do wrót, — piÄ™ciu polegÅ‚ych i kilku rannych? Mu siaÅ‚o tu być przed chwilÄ… dosyć gorÄ…co! SpostrzegÅ‚szy potem wiarusa, jak zatopiony  w myÅ›lach, oparty o sÅ‚up, nic nie widziaÅ‚, co siÄ™ wkoÅ‚o niego dzieje, zapytaÅ‚ go: — Iluż was tu byÅ‚o, kolego? SÅ‚owa te wymówione po francusku, przetÅ‚umaczyÅ‚ adjutant marszaÅ‚ka wiarusowi po polsku, ten wiÄ™c siÄ™gnÄ…wszy do kaszkieta rÄ™kÄ…, odpowiedziaÅ‚: — Ja sam, panie jenerale! musiaÅ‚em siÄ™ bronić przeciw dwudziestu może napastnikom, którzy mnie tu zaskoczyli, jak szedÅ‚em za furażem. — Jak siÄ™ nazywasz? — zapytaÅ‚ znowu w imieniu jeneraÅ‚a adjutant. — Komorek siÄ™ nazywam. MarszaÅ‚ek, majÄ…c to wszystko wytłómaczonem sobie po francuzku, nie posiadaÅ‚ siÄ™ z radoÅ›ci i podziwienia nad takÄ… wielkÄ… odwagÄ… polskiego piechura i uÅ›cisnÄ…wszy mu rÄ™kÄ™ przyrzekÅ‚, że nie zapomni o nim, a tymczasem poleciÅ‚ opatrzeć mu rany, jako też i rannym nieprzyjacioÅ‚om, którzy na piasku jÄ™czeli. Zostawiwszy potem część szwadronu z oficerem, który wziÄ…Å‚ w opiekÄ™ Komorka i rannych, sam z resztÄ… szaserów udaÅ‚ siÄ™ spiesznie drogÄ… pod GdaÅ„sk oblegany przez nieprzyjaciół. W kilka tygodni potem prosty żoÅ‚nierz, Komorek, za waleczność, zostaÅ‚ podporucznikiem. NastÄ™pnie, gdy polskie chorÄ…gwie, towarzyszÄ…ce wszÄ™dzie armii francuskiej, biÅ‚y siÄ™ ciÄ…gle walecznie, o czem Å›wiat caÅ‚y wie, odznaczaÅ‚ siÄ™ i nasz podporucznik Komorek po wielokroć w krawych bitwach; a podczas wojny z AustryÄ… dosÅ‚użyÅ‚ siÄ™ stopnia kapitana Wszyscy bliżsi mu towarzysze broni szanowali i kochali kapitana Komorka, bo Komorek byÅ‚ prawym i na każdym kroku mężnym wojakiem. Sam książę Józef Poniatowski, który tak dobrze Niemców kro- piÅ‚, za waleczność przedstawiÅ‚ go do krzyża Legii honorowej. W kilka lat od powyższego zdarzenia Napoleon ustanowiÅ‚ KsiÄ™stwo Warszawskie, a potem zawarÅ‚ chwilowy pokój. Wtedy po caÅ‚ym kraju rozÅ‚ożono wypoczywajÄ…ce wojska; do Warszawy wraz z innemi puÅ‚kami Å›ciÄ…gnÄ…Å‚ i ten puÅ‚k, w którym sÅ‚użyÅ‚ kapitan Komorek. W stolicy byÅ‚o huczno i wesoÅ‚o; na placach odbywaÅ‚y siÄ™ czÄ™sto musztry i parady. Sapery brodate z toporami w rÄ™ku, grenadyery francuskie z ogromnemi bermycami na gÅ‚owie i polscy wojacy; brzÄ™czÄ…c szablami przebiegali ochotnie ulice miasta. OdbywaÅ‚a siÄ™ raz parada, na której kompanja, którÄ… dowodziÅ‚ kapitan Komorek, odznaczaÅ‚a siÄ™ szczególniej przykÅ‚adnÄ… czystoÅ›ciÄ…, porzÄ…dkiem i umiejÄ™tnymi obrotami. Po skoÅ„czonej mustrze książę Poniatowski, mocno uradowany, pochwaliÅ‚ gÅ‚oÅ›no oficerów tej kompanii i ujÄ…wszy Komorka pod rÄ™kÄ™, rzekÅ‚: — Kochany kolego! dosÅ‚użyÅ‚eÅ› siÄ™ na polu walki stopnia kapitana i zaszczytnego krzyża Legii, zyskaÅ‚eÅ› swem zacnem postÄ™powaniem przyjaźń i szacunek tych, co ciÄ™ otaczajÄ…; twe mÄ™ztwo potwierdzajÄ… jeszcze zaszczytne blizny, które otrzymaÅ‚eÅ› na placu boju; masz wiÄ™c wszystko, co potrzeba, aby ciÄ™ towarzysze broni i nadal niezmiernie kochali. Ale rodzina twoja biedna, urodzenie twoje chÅ‚opskie, przyjm wiÄ™c mÄ… radÄ™ przyjaznÄ… i przemieÅ„ swoje nazwisko Komorka na Komorowskiego, a ja ci przyrzekam, że ci szlachectwo wyrobiÄ™. Książę umyÅ›lnie tak powiedziaÅ‚, bo wiedziaÅ‚, że niektórzy wÅ‚oÅ›cianie, jak wyjdÄ… na piÅ›miennych i przejdÄ… do innego stanu, to z ochotÄ… przekrÄ™cajÄ… swoje nazwiska, niby dla pokazania, że do wiejskiego  ludu nigdy nie należeli. Ale waleczny Komorek nie byÅ‚ taki; na ostatnie sÅ‚owa ksiÄ™cia zchmurzyÅ‚ siÄ™ i rzekÅ‚: — DziÄ™kujÄ™ Waszej Książęcej MoÅ›ci za przyjaźń i przychylne sÅ‚owa, lecz proszÄ™ mi wybaczyć, że nie dopuszczÄ™, aby siÄ™ Komorowski tem szczyciÅ‚, na co Komorek zasÅ‚użyÅ‚! Nigdy siÄ™ niskiej chaty nie powstydzÄ™, w której siÄ™ z chÅ‚opskich urodziÅ‚em rodziców, bo zÅ‚y to czÅ‚owiek, co siÄ™ wstydzi swoich ojców. Rozrzewniony tÄ… otwartÄ… odpowiedziÄ… książę, uÅ›ciskaÅ‚ serdecznie dzielnego Mazura i obracajÄ…c siÄ™ do obecnych oficerów, którym zdarzenie caÅ‚e opowiedziaÅ‚, rzekÅ‚: — Oto wojak waleczny! którego dziÅ› bardziej kocham, niż kiedykolwiek. Koledzy otoczyli wieÅ„cem szlachetnego Komorka, wyprawili potem na cześć jego ucztÄ™; w caÅ‚ej Warszawie zachwycano siÄ™ poczciwoÅ›ciÄ… i przywiÄ…zaniem do wieÅ›niaczego stanu kapitana Komorka. Bodaj nasza ziemia kochana takich ludzi jak najwiÄ™cej rodziÅ‚a!   Â
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.pltgshydraulik.opx.pl |