Graham Masterton - Czerwona maska

Graham Masterton - Czerwona maska, graham masterton

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Graham Masterton
Czerwona maska
The Painted Man
Przekład Piotr Kuś
Dla Wiescki z najgorętszą miłością, jak zawsze
oraz dla
Grażyny i Tomasza Szponderów
z podziękowaniami
Cud róży
Cud wydarzył się wczesnym wtorkowym popołudniem. Był to najmniejszy z możliwych
cudów i wydawał się cudem szczęśliwym. Był jednak pierwszym spośród wielu cudów, które,
w miarę jak upływał dzień, stawały się coraz mroczniejsze i bardziej przerażające — a cuda te
były jak posągi, które odwracają głowy, i wanny do kąpieli, które wypełniają się krwią, i
martwi ludzie, którzy kroczą ulicami.
Trzy ostrzeżenia
Był drugi tydzień maja. Molly malowała szkarłatną różę, po której łodydze pełznie
biedronka. Do jej pracowni weszła Sissy i przez kilka minut się jej przyglądała. Molly
siedziała przy otwartym oknie, przez co z podwórza wpadały do pracowni podmuchy ciepłego
wiatru, a na książkę o ogrodnictwie, do której zerkała, padały promienie słońca.
Po drugiej stronie jej biurka stało okrągłe lustro. Odbijał się w nim obraz Molly oraz jej
ręka, pieczołowicie malująca płatki róży cienkim sobolowym pędzelkiem. Na każdym palcu
Molly tkwił srebrny pierścionek; nawet na kciuku. Jej paznokcie pomalowane były na
metaliczny błękitny kolor.
Miała na sobie także efektowny staromodny naszyjnik, właściwie bardziej podobny do
bransoletki z wisiorkami niż do naszyjnika. Zwisały z niego dzwoneczki, maskotki i
gwiazdki, ozdobione kamieniami półszlachetnymi. Kiedy Molly malowała, naszyjnik migotał,
błyszczał i czasami podzwaniał.
— Napijesz się jeszcze wina? — zapytała Sissy.
— Poproszę tylko o pół kieliszka. Kiedy wypiję za dużo, zawsze kręci mi się w głowie.
Sissy wróciła po chwili do pracowni z oszronionym kieliszkiem zinfandela i postawiła go
na parapecie.
— To jest piękne. — Wskazała głową na różę.
Molly zamoczyła pędzelek w słoiku po galaretce owocowej, teraz pełnym mętnej wody.
— Nazywa się „Pan Lincoln” — powiedziała. — Ma wspaniały zapach. Szkoda, że nie
mogę uprawiać ich w moim ogrodzie. Jednak wszystkie kwiaty, które próbuję wyhodować,
niszczeją od jakiejś zarazy albo pożerają je gąsienice.
— Widzisz, być ogrodnikiem to jest tak, jakby być pielęgniarką — stwierdziła Sissy. —
Twoje rośliny są twoimi pacjentami. Jeśli chcesz, żeby były szczęśliwe, potrzebują
bezustannej opieki. Popatrz, ja na przykład śpiewam moim kwiatom.
— Śpiewasz do nich?
— A dlaczego nie? Moje pnące róże uwielbiają
Schody do nieba
. Problem jedynie w tym,
że kiedy dochodzę do ostatniego wersetu, nie mogę złapać tchu.
— Nie powinnaś tyle palić.
Do pracowni przydreptał Pan Boots, czarny labrador Sissy. Różowy język zwisał mu z
boku pyska.
— Hej, Panie, chyba chciałbyś pójść na spacer, co? — zapytała Sissy, targając go za uszy.
— Cóż, na razie jest na to za gorąco, ale usiądziemy sobie w cieniu gdzieś na zewnątrz.
— Dołączę do was, jak tylko to skończę — powiedziała Molly. — Ostateczny termin
dostarczenia ilustracji upływa w piątek.
Duszek Fifi w Krainie Kwiatów,
taki tytuł będzie
nosiła książka. Powinnaś przeczytać tekst. Albo nie, jeśli nie chcesz się porzygać. „Duszek
Fifi podskakiwał i tańczył wokół róż. Miał dzwoneczki na palcach rączek i nóżek”.
— Wszyscy święci, miejcie litość nad nami.
W dniu, w którym Trevor po raz pierwszy przywiózł tutaj Molly, ona i Sissy zostały
najlepszymi przyjaciółkami. Mimo że różnica wieku między nimi wynosiła około trzydziestu
lat, miały wiele wspólnych cech: były spektakularnymi bałaganiarami, ubierały się jak
cyganki, uwielbiały pić wino, przepowiadać przyszłość i słuchać hipisowskiej muzyki dzieci
kwiatów z lat sześćdziesiątych.
Hey, Mr Tambourine Man,
często śpiewały chórem, starając
się przekrzyczeć jedna drugą.
Połączyła ich tak ciepła więź, że potrafiły przesiadywać razem w jednym pokoju, nie
odzywając się do siebie długimi godzinami, a jedynie wymieniając krótkie uśmiechy, jakby
dzieliły pomiędzy sobą sekret, którego za żadne skarby nie zdradzą nikomu, nawet
Trevorowi.
Już w szkole podstawowej Trevor narzekał, że Sissy wygląda i zachowuje się jak wróżka z
wędrownej trupy. Miała zawsze rozwiane włosy, wielkie kolczyki i czarną suknię w pstrokate
kwiaty. Molly także była takim swobodnym duchem i Sissy była przekonana, że Trevor
uwielbia ją między innymi dlatego, iż jest równie niekonwencjonalna jak jego matka.
Molly przypominała Sissy młodą Mię Farrow z czasów, gdy grała w
Dziecku Rosemary,
gdyż miała włosy jak drobne brązowe ogniki, twarz w kształcie serca — z niewiarygodnie
wielkimi brązowymi oczami — oraz piersi jak jabłka. Jej kipiące energią ciało
podtrzymywały chudziutkie nogi i Sissy czasami odnosiła wrażenie, że ona sama wyglądała
tak, kiedy była w jej wieku, a było to wtedy, gdy The Platters wypuścili na rynek
Only You,
a
jej ojciec odwoził ją po lekcjach w szkole średniej nowym jasnoniebieskim edselem.
Sissy wyszła na zewnątrz, na wybrukowane czerwonymi cegłami małe tylne podwórko, na
którym stały terakotowe donice. Niebo było lekko zamglone, lecz bezchmurne, a wilgotność
powietrza wynosiła znacznie powyżej osiemdziesięciu procent. Usiadła w cieniu winorośli,
przed małym stolikiem ogrodowym z kutego żelaza, i położyła na nim paczkę marlboro oraz
karty DeVane. Pan Boots ułożył się na ziemi u jej stóp, ciężko dysząc.
Przez otwarte okno zobaczyła w okrągłym lustrze odbicie Molly i pomachała do niej ręką z
papierosem. Dym uniósł się ku niebu pomiędzy liśćmi winorośli.
Sissy zaczęła rozkładać karty DeVane. Były duże, znacznie większe od kart tarota,
powyginane na rogach, ale wciąż jaskrawokolorowe. Wyprodukowano je we Francji, w
osiemnastym wieku i chociaż nazywano je „kartami miłości”, znajdowało się na nich także
mnóstwo tajemniczych znaków, zawoalowanych złych przepowiedni i omenów,
zapowiadających zbliżające się nieszczęścia.
Karty DeVane mogły równie dobrze przepowiedzieć, że młoda dziewczyna spotka
wysokiego, przystojnego nieznajomego i zdecyduje się na ślub jeszcze przed końcem roku,
jak i to, że samochód wiozący ją do ślubu dachuje na drodze prowadzącej do kościoła, a ona
sama ujdzie z życiem z tego incydentu, ale będzie połamana i z poparzeniami trzeciego
stopnia.
Tego popołudnia Sissy chciała zapytać kart, czy nadszedł już czas powrotu do Connecticut.
W końcu przebywała już w Cincinnati od siedmiu tygodni i zaczynała podejrzewać, że Trevor
jest już mocno zirytowany jej przedłużającym się pobytem tutaj.
Ułożyła karty w tradycyjny Krzyż Lotaryński. Następnie wyłożyła na środku Kartę
Przepowiedni, która symbolizowała ją samą. Karta nazywała się La Sybille des Salons,
inaczej mówiąc, Przepowiadaczka z Salonu, i widniała na niej stara kobieta w czerwonym
płaszczu i okularach w złotej oprawie. Sissy potrafiła układać przepowiednie już od
jedenastego roku życia i potrafiła tłumaczyć przyszłość ze wszystkiego, od liści herbaty po
kryształowe kule. Nigdy sama sobie nie zadawała pytania, co jest źródłem tej umiejętności.
Widzenie z wyprzedzeniem tego, co wydarzy się najbliższego poranka, było dla niej równie
naturalne jak pamięć o tym, co wydarzyło się poprzedniego dnia nad ranem.
Pierwsza karta, którą odkryła, nazywała się Les Amis de la Table i przedstawiała czterech
ludzi siedzących przy stole jadalnym, zastawionym pieczonymi bażantami, pieczenia wołową
i dużym łososiem, udekorowanym majonezem i plasterkami ogórka. Każdy z siedzących przy
stole dysponował przynajmniej siedmioma różnymi sztućcami. Dla Sissy był to jasny znak, że
tutaj, gdzie teraz przebywa, będzie mile widzianym gościem jeszcze przynajmniej przez
kolejny tydzień.
Śliczna młoda kobieta siedząca u szczytu stołu trzymała w ręce owoc granatu i śmiała się.
Śmiał się również mężczyzna siedzący obok niej. Owoc granatu symbolizuje czystość i
miłość — jako jedyny owoc, którego nie tykają robaki, ale jest także symbolem krwi, ze
względu na kolor swojego soku.
Młoda kobieta i młody mężczyzna sprawiali wrażenie beztroskich, jednak blisko przy nich
siedziała także starsza kobieta, a na jej twarzy malował się wyraz głębokiego zmartwienia.
Lewą dłoń przyciskała do policzka i ze zmarszczonym czołem patrzyła na czwartego
biesiadnika, jakby się go bała. Nie można było jednak dostrzec jego twarzy, ponieważ miał na
sobie szary płaszcz z wysokim kołnierzem, który nie zakrywał jedynie czubka jego nosa.
Płaszcz przypominał trochę habit mnicha.
Przed tym czwartym człowiekiem stał lśniący półmisek. W półmisku odbijała się twarz
mężczyzny, odbicie było jednak tak zniekształcone, że Sissy nie była w stanie określić, jak
właściwie ten mężczyzna wygląda.
Oto więc czworo towarzyszy jadło wieczorny posiłek, jeden spośród nich był jednak
bardzo tajemniczy, a jego obecność bez wątpienia niepokoiła jednego z pozostałej trójki
biesiadników. W obrazie tym tkwił jeszcze jeden dziwny element: z kandelabru nad stołem
zwisała czerwona róża, zawieszona kwiatem w dół.
Sissy odkryła następną kartę. Ukazała się La Blanchisseuse, Praczka. Karta przedstawiała
młodą kobietę w białym kapturku wyciągającą z drewnianej balii białą suknię lub koszulę
nocną. Młoda kobieta miała zamknięte oczy. Albo była bardzo zmęczona, albo bezwiednie o
czymś marzyła, albo po prostu nie chciała patrzeć na okropności swojej pracy, balia bowiem
po brzegi wypełniona była krwią. Koszula nocna także była niemal cała skąpana we krwi.
Wysoko pod sufitem znajdowało się małe okienko i do środka zaglądał przez nie jakiś
mężczyzna. Najprawdopodobniej stał na drabinie. Miał uważne spojrzenie i czerwoną twarz,
niemal tak czerwoną jak krew w drewnianym kuble. Ramę okna oplatały czerwone róże.
Sissy bardzo długo wpatrywała się w karty. Pan Boots zdał sobie sprawę, że coś ją
zaniepokoiło, ponieważ podniósł głowę i jęknął żałośnie z głębi gardła.
— Co o tym myślisz, Panie Boots? — zapytała go Sissy, pokazując mu kartę. — Bo dla
mnie to wygląda tak, jakby ktoś miał wkrótce odnieść poważne rany, a ktoś inny będzie
próbował prać dowody.
Pan Boots warknął, tylko jeden raz. Sissy powoli położyła kartę z praczką na stoliku i
sięgnęła po następną. Była jeszcze dziwniejsza. Nazywała się Le Sculpteur i przedstawiała
młodego rzeźbiarza w pracowni. Rzeźbiarz był szczupły, miał długie włosy i sprawiał dziwne
wrażenie, że jest obojnakiem. Z powodzeniem mogła to być dziewczyna w chłopięcym
ubraniu.
Rzeźbiarz wykuwał w bloku marmuru figurę nagiego mężczyzny. Postać wznosiła do góry
obie ręce, jakby się komuś poddawała albo prosiła o zrozumienie. Ręce miały czerwony
kolor, jakby broczyły krwią.
Na suficie pracowni wyryte były kwiaty róży.
— Ktoś odniesie ciężkie rany, a ktoś inny będzie zacierał ślady. Ale wygląda mi na to, że
jakaś trzecia osoba stworzy obraz, który wskaże na prawdziwego sprawcę nieszczęścia. A
więc… Kto spośród znanych nam osób mógłby to zrobić, Panie Boots?
Sissy zebrała karty i już miała zabrać je do domu, żeby pokazać Molly, kiedy kątem oka
dostrzegła niewyraźną jaskrawoczerwoną plamę. Odwróciła się i w jednej z donic zobaczyła
wysoką szkarłatną różę. Jej płatki przypominały tulipany. Po łodydze wędrowała biedronka.
Powoli podeszła do kwiatu, zdjęła okulary i przyjrzała mu się z bliska. Była całkowicie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tgshydraulik.opx.pl
  •  

    Powered by WordPress dla [Lepiej cierpieć niż nie czuć, że się żyje]. Design by Free WordPress Themes.