|
Graham Masterton - Ciało i krew |
Graham Masterton - Ciało i krew, Graham Masterton
[ Pobierz całość w formacie PDF ] GRAHAM MASTERTON CIAÿO I KREW TYTUŁ ORYGINAŁU: FLESH AND BLOOD PRZEŁO ś YŁ ANDRZEJ SZULC Dla Wiestki ROZDZIAŁ I - To tutaj, dzieci - powiedział Terence po niespełna godzinie jazdy. Skr ę cił swoim poobijanym czarnym mercurym kombi z szosy, wjechał przednimi kołami na nasyp i zgasił silnik. Emily spojrzała przez boczn ą szyb ę na faluj ą ce przed burz ą pszeniczne pole, fruwaj ą ce w powietrzu plewy i niebo, teraz ciemniejsze nawet od oczu taty. - Dlaczego tutaj przyjechali ś my? - zapytała. - Nie zd ąŜ ymy na Deep Space Nine. Miała na sobie o jeden numer za mał ą Ŝ ółt ą sukienk ę w kwiatki; oprawki jej okularów pozlepiane były plastrem Band Aid, a miedziane włosy zaplecione w warkoczyki i zwi ą zane kokardami. Obok niej poruszyła si ę i otworzyła oczy Lisa. Miała dziewi ęć lat, blond włosy, chude nadgarstki, chude nogi, skarpetki do kostek i skomplikowany aparat na z ę bach, z powodu którego stale sepleniła. George spał z otwartymi ustami, ś lini ą c si ę na podłokietnik. George miał tylko trzy lata i odstaj ą ce uszy. - Nadszedł czas, dzieci - oznajmił z dziwnym u ś mieszkiem Terence. - Czas, aby zrobi ć to, co do nas nale Ŝ y. - Wysiadł z samochodu i otworzywszy tylne drzwi, obszedł go dookoła, wal ą c dłoni ą w dach i w mask ę . Zniecierpliwiony i niespokojny, nie mógł usta ć w miejscu. - Szybciej, dzieci, po ś pieszcie si ę , ju Ŝ czas. Wysiedli z samochodu. Tato zatrzasn ą ł drzwi i przez chwil ę stali na poboczu. Wiatr szumiał i ś wistał, po asfalcie przelatywały suche grudy ziemi. Nie wiedzieli, co maj ą robi ć . Nie wiedzieli, dlaczego si ę tutaj znale ź li. Ale tato powtarzał im bez przerwy, kiedy jechali, Ŝ e musz ą zosta ć ocaleni. - Kocham was, kocham was wszystkich. Wiecie, jak bardzo was kocham? Dlatego wła ś nie musicie zosta ć ocaleni. Tato otworzył baga Ŝ nik i wyj ą ł z niego swój stary worek. Dzieci go nie lubiły. To był ten sam stary worek w którym utopił tego szczeniaka labradora, który urodził si ę zdeformowany Ten sam stary worek w którym regularnie przynosił do domu pokrwawione ciała zastrzelonych przez siebie królików. Ten sam stary worek, który powalany był wszelkiego rodzaju strasznymi plamami i okropnie ś mierdział. - Chod ź cie, dzieci, chod ź cie tu na gor ę - ponaglał ich Terence. Wci ąŜ oszołomieni wdrapali si ę w ś lad za nim po osypuj ą cym si ę ziemnym nasypie. Jaki ś pyłek wpadł do oka George'owi, który zatrzymał si ę , zamrugał i zacz ą ł energicznie pociera ć powiek ę . Tato zawrócił, odło Ŝ ył swój worek i zajrzał synkowi do oka. - Czujesz, gdzie on jest? Spójrz w gór ę ... a teraz w bok. Nie, nic nie widz ę , George. Chyba wypadł. Zacz ę li torowa ć sobie razem drog ę przez szumi ą cy ocean dojrzewaj ą cej pszenicy. Emily trzymaj ą c za r ę k ę George'a, Lisa troch ę z tyłu. I tato, który przez cały czas mówił do siebie i gestykulował, wyprzedzaj ą c ich o par ę kroków: nigdy zbyt blisko i nigdy zbyt daleko. - Jak my ś licie, dzieciaki! - zawołał. - Czy to nie jest jeden z tych dni? Emily spojrzała w gór ę . Niebo było ciemnobr ą zowe - naprawd ę ciemnobr ą zowe! - a chmury gnały po nim jak spuszczone z uwi ę zi ogary. Gnały tak szybko, i Ŝ mogło si ę wydawa ć , Ŝ e wiruje wokół nich cały ś wiat; mogło si ę wydawa ć , Ŝ e cały stan Iowa kr ę ci si ę na olbrzymim trzeszcz ą cym i dudni ą cym talerzu gramofonu. - Alouette, urocza Alouette - za ś piewał Terence, a potem zagwizdał, podskoczył w gór ę , obrócił si ę do nich twarz ą i zakr ę cił kilka razy nad głow ą starym workiem. - Pami ę tacie t ę piosenk ę ? Pami ę tasz t ę piosenk ę , Emily? Kiedy była ś małym dzieckiem, wprost j ą uwielbiała ś . Ś piewałem ci j ą przez cały dzie ń i przez cał ą noc, przez cały dzie ń i przez cał ą noc, i niech mnie kule bij ą , je ś li kłami ę . Dzieci przebiegły kilka kroków i zatrzymały si ę . W twarze zacz ę ły kłu ć je krople deszczu. - Ocal nas - krzykn ą ł Terence, brodz ą c po kolana w pszenicznych kłosach. - Ocal nas, prosimy, ocal nas, Bo Ŝ e! - Ocal nas! - zapiał swoim cienkim piskliwym głosikiem George. Wsz ę dzie wokół nich wirował kurz i plewy. - Ocal nas - zaintonował Terence. - Ocal nas, ocal nas, ocal nas! - Ocal nas! - krzyczały dzieci. - Ocal nas! - Ale od czego nas ocal? - zapytał Terence, odwracaj ą c si ę , Ŝ eby wbi ć szeroko otwarte oczy w cał ą trójk ę , lecz jednocze ś nie ani na chwil ę nie przestaj ą c posuwa ć si ę wielkimi krokami do tyłu. - Ocal nas od czego, dzieci? Ocal nas od czego? - Ocal nas od Pana Wooga-boogah! - krzykn ą ł George. - O, nie - odparł, potrz ą saj ą c głow ą , Terence. - Nie od Pana Wooga-boogah. - Ocal nas od złej krwi? - próbowała zgadn ąć Lisa. Terence dał trzy kolejne kroki do tyłu, nie spuszczaj ą c z oczu Emily. A potem podniósł w gór ę stary worek i wydał z siebie przenikliwy okrzyk podobny do kwiczenia ś wini. - Naturalnie - zawołał. - Ocal nas od złej krwi! Ocal nas od tej złej, złej krwi! Ocal nas od zła, od ciała i od diabła! - Ocal nas od zła, od ciała i od diabła! - zapiszczał George. - Ocal nas od zła, od ciała i od diabła! Po przej ś ciu niecałego kilometra natrafili na gł ę bok ą bruzd ę , przypominaj ą c ą stare koryto strumienia albo zaorany pas ziemi, maj ą cy chroni ć las przed po Ŝ arem. Bruzda zaro ś ni ę ta była dziewannami, których szerokie li ś cie dr Ŝ ały bezustannie na wietrze; dr Ŝ ały i trz ę sły si ę niczym nerwowe dłonie. Terence stan ą ł w miejscu i mru Ŝą c oczy przed pyłem i wiatrem zatrzymał gestem dzieci. Najpierw popatrzył w gł ą b bruzdy, a potem wygi ą ł plecy w łuk i spojrzał prosto w p ę dz ą ce niebo. Chmury sun ę ły po nim tak szybko, Ŝ e na krótk ą chwil ę stracił równowag ę i o mało si ę nie wywrócił. Tak! Zbli Ŝ ał si ę huragan, zbli Ŝ ało si ę tornado, zbli Ŝ ała si ę tr ą ba powietrzna, czuł to wszystkimi porami skóry. Z pewno ś ci ą nie była to odpowiednia pora, Ŝ eby ugania ć si ę i ta ń czy ć po polu. - O, Bo Ŝ e w niebiosach, ocal nas od tej złej, złej krwi! - krzykn ą ł w niebo. - Ocal nas! - powtórzyły posłusznie dzieci. - Ocal nas, Panie! - zawołał. - Ocal nas - powtórzyły dzieci. Odbiegł od nich kilka kroków, wymachuj ą c workiem. Dzieci stały stłoczone razem na skraju bruzdy, trzymaj ą c si ę wszystkie za r ę ce i czekaj ą c, a Ŝ wróci. Terence był bardzo wysoki, chudy i niezgrabny. Miał wyra ź nie podniesione do góry jedno rami ę i wystaj ą c ą z jednej strony klatk ę piersiow ą , tak jakby matka upu ś ciła go, kiedy był małym dzieckiem. Jego głowa była równie Ŝ wielka i kanciasta, jak obuch siekiery. Rudawe włosy miał przyci ę te bardzo krótko, tak Ŝ e tył głowy wydawał si ę pokryty wzorem w gał ą zk ę . Chocia Ŝ ubrany był w spran ą marynark ę z denimu i workowate sprane d Ŝ insy, jak przystało na robotnika, jego skóra miała niezdrowy biały odcie ń , a pod oczyma widniały fioletowe kr ę gi, tak jakby był urz ę dnikiem, rachmistrzem albo lalkarzem. Kim ś , kto sp ę dza całe dnie za zamkni ę tymi drzwiami, du Ŝ o pali i rzadko rozmawia z lud ź mi. Wrócił do nich, brodz ą c przez si ę gaj ą c ą do kolan pszenic ę , poci ą gn ą ł nosem, zakaszlał i wytarł nos wierzchem dłoni. - Musimy si ę pomodli ć - powiedział. Tembr jego głosu był teraz o wiele ni Ŝ szy, o wiele powa Ŝ niejszy. - To wła ś nie musimy teraz zrobi ć . Musimy si ę pomodli ć . Lisa podniosła lew ą dło ń , Ŝ eby osłoni ć twarz od deszczu. - Strasznie pada, tato. Zimno mi. Chce wraca ć do domu. - Ja te Ŝ chc ę do domu - dodał George. Emily trz ę sła si ę z zimna, ale nie odezwała si ę ani słowem. Emily obserwowała uwa Ŝ nie swego ojca powi ę kszonymi przez soczewki okularów oczyma. Od male ń ko ś ci słyszała, jak opowiadał o złej krwi, a tak Ŝ e o Biblii i o Rzeczach, Których Kobiety Nigdy Nie Powinny Robi ć . Mówił tak Ŝ e o czym ś jeszcze, czego wła ś ciwie do ko ń ca nie rozumiała, ale co zawsze j ą przera Ŝ ało, chocia Ŝ nie bardzo wiedziała dlaczego. Mówił o Zielonym W ę drowcu. Pami ę tała, jak krzyczał do mamy: "Usłyszysz kiedy ś jego pukanie, Iris, z pewno ś ci ą usłyszysz! Ale nigdy, ale to przenigdy nie otwieraj drzwi Zielonemu W ę drowcowi. Nawet w naj ś mielszych marzeniach nie roj, Ŝ e otwierasz przed nim drzwi!" Kiedy była bardzo mała, spytała go niewinnym tonem, kim wła ś ciwie jest ten Zielony W ę drowiec. Krew odpłyn ę ła mu wtedy z przera Ŝ aj ą c ą szybko ś ci ą z twarzy i zacz ą ł si ę trz ąść , jakby dostał ataku padaczki. Nie pytała go ju Ŝ potem o Zielonego W ę drowca. Nie miała ś miało ś ci. Ale nadal nawiedzały j ą we ś nie nie ko ń cz ą ce si ę koszmary o stukaj ą cych niespodziewanie w ś rodku nocy do drzwi intruzach, o czym ś zielonym i niewysłowionym, co chciało si ę wedrze ć do domu. O gnij ą cym od ś rodka człowieku, który nadal chodził, z dło ń mi, których wierzch poro ś ni ę ty był mchem zamiast włosami, i ze skryt ą za pl ą tanin ą chwastów twarz ą . O Zielonym W ę drowcu. Czasami, we wczesnych godzinach poranka, kiedy mama spala i mruczała przez sen, Emily widziała swego ojca stoj ą cego bez ruchu na podwórku - widziała go stoj ą cego nago, bladego jak woal i wpatruj ą cego si ę w parkan, wpatruj ą cego si ę w alejk ę za domem albo by ć mo Ŝ e nie wpatruj ą cego si ę w nic konkretnego. Słyszała, jak pani van Dyke z apteki Medicap mówiła, Ŝ e jej tato jest w dwóch procentach człowiekiem, a w dziewi ęć dziesi ę ciu o ś miu procentach valium. Terence w ogóle nie dokuczał dzieciom - nigdy ich nie uderzył i naprawd ę bardzo rzadko strofował. Całował je, układał do snu i opowiadał bajki. Wiedziały, Ŝ e je kocha, i przez wi ę kszo ść czasu był bardzo zabawny. Ale nie sposób było wyzby ć si ę uczucia, Ŝ e co ś jest z nim nie w porz ą dku. Za cz ę sto zabawa stawała si ę zbyt rozpaczliwa, Ŝ arty zbyt uporczywe, a łachotki zbyt gwałtowne. I z jakiego ś nieodgadnionego powodu Emily wiedziała, Ŝ e przyczyn ą całego zła jest ona: ona i jej rodze ń stwo. Czasami, kiedy Terence wracał wieczorem z pracy, nie mo Ŝ na było po prostu do niego podej ść . Chodził po pokoju z twarz ą skryt ą w dłoniach i złorzeczył Bogu. Złorzeczył równie Ŝ samemu sobie. - Dlaczego to zrobiłem? - powtarzał bez ko ń ca. - Dlaczego to zrobiłem? Dlaczego to zrobiłem, chocia Ŝ wiedziałem? Maj ą c osiem lat Emily domy ś liła si ę , co miał na my ś li, pytaj ą c "dlaczego to zrobiłem?" Miał na my ś li "dlaczego zgodziłem si ę mie ć dzieci?" Ale po co zadawał sobie bez przerwy to pytanie i o czym takim wiedział - tego nigdy nie odkryła. Deszcz zmoczył jej okulary. Lisa ś cisn ę ła j ą za r ę k ę zimn ą lepk ą dłoni ą , ale Emily nie zwracała na to uwagi. Emily obserwowała swego ojca i ani na chwil ę nie spuszczała z niego wzroku. Terence odło Ŝ ył stary worek i zbli Ŝ ył si ę do dzieci z lekko roztargnionym, nieobecnym wyrazem twarzy. - Emily? - zapytał. - Musimy si ę pomodli ć . - Tato, ja chc ę do domu - odezwała si ę Lisa. - Pada deszcz, zrobiło si ę strasznie i nie chc ę przemokn ąć . George tupn ą ł energicznie stop ą . - Doctor Foster! - zapiszczał. - Pojechał do Gloucester! W strumieniach deszczu! Terence wzi ą ł Emily w ramiona i przytulił mocno do siebie. - Moja kochana - powiedział. - Moja kochana dziewczynka. Nigdy nie zapomnij, jak bardzo ci ę kochałem. Nie był wcale pijany. Emily czuła tylko zapach mydła Dial, papierosów i ten słodkawy odór, którym zawsze nasi ą kało jego ubranie, zwłaszcza kiedy wracał z pracy. Jak sam mówił, pracował w "bran Ŝ y spo Ŝ ywczej". Nie wyja ś nił jej jednak nigdy, co to naprawd ę miało znaczy ć . - Ja te Ŝ ci ę kocham, tato - powiedziała ostro Ŝ nie. Terence u ś cisn ą ł j ą raz jeszcze, a potem wzi ą ł w ramiona Lis ę i te Ŝ mocno przytulił do piersi. - Lisa, kochanie, gdyby ś tylko wiedziała, ile dla mnie znaczysz. Gdyby ś tylko wiedziała... Lisa nie odezwała si ę ani słowem, rzuciła tylko z ukosa szybkie spojrzenie Emily, spojrzenie, po cz ęś ci zaborcze (to mój tato), a po cz ęś ci zdumione (po co nas tu w ogóle przywiózł i dlaczego taki jest w nas nagle rozkochany?). Na koniec Terence przykucn ą ł, zmierzwił włosy George'owi i przyci ą gn ą ł go do siebie. - George... czy ty wiesz, co to znaczy dla m ęŜ czyzny, kiedy ma własnego syna? Mały pokiwał głow ą . - Wiem - odparł. - Czy mo Ŝ emy ju Ŝ wraca ć do domu? Terence ponownie zmierzwił jego włosy w ge ś cie niesko ń czonej czuło ś ci i George ponownie z irytacj ą je przygładził. Terence u ś miechn ą ł si ę , a potem wyprostował. Deszcz szele ś cił w pszenicznych kłosach, a wiatr wci ąŜ si ę wzmagał. Z pewno ś ci ą nie była to odpowiednia pora, Ŝ eby ta ń czy ć po polu. To w ogóle nie była odpowiednia pora na ta ń ce. - Musimy si ę pomodli ć - powiedział Terence. - Pomódlcie si ę , dzieci. Nadszedł czas, aby zrobi ć , co do nas nale Ŝ y. Ukl ę knijcie, podzi ę kujcie Panu Bogu i popro ś cie Go, Ŝ eby wybawił was od złej krwi. - Wpadł do kołu Ŝ y, w sam jej ś rodek i nigdy z niej nie wyszedł! - zawołał George. - Mówi si ę "kału Ŝ y", a nie "kołu Ŝ y", George - upomniała go Emily. - Musimy si ę pomodli ć , dzieci - powtórzył z rosn ą cym zniecierpliwieniem w głosie Terence. - Rozumiecie mnie? Ukl ę knijcie, padnijcie na kolana przed Panem Bogiem. Cała trójka popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Deszcz zacinał coraz mocniej, a on prosił, Ŝ eby ukl ę kły w tym błocie? - Módlcie si ę ! - wrzasn ą ł gło ś no. - Na lito ść bosk ą , módlcie si ę ! Lisa ukl ę kła pierwsza. Potem George. Na ko ń cu Emily. Deszcz padał teraz tak rz ę si ś cie, Ŝ e prawie nic nie widziała i musiała zdj ąć okulary, by wytrze ć je o skraj swojej kusej sukienki. Ziemia była twarda i pokryta grudami, które ocierały jej gołe kolana, ale pomy ś lała, Ŝ e im szybciej zrobi to, co kazał tato, tym szybciej b ę dzie po wszystkim, wsi ą d ą z powrotem do samochodu i pojad ą do domu na kolacj ę . Mama na pewno upiekła szynk ę . W sobotnie popołudnie zawsze piekła szynk ę . I zawsze dawała Emily pierwszy plasterek, pociemniały od miodu i pachn ą cy go ź dzikami, a do tego kukurydz ę albo dyni ę . - Zamknijcie oczy - powiedział Terence i dzieci zamkn ę ły oczy. Emily słyszała smagaj ą cy pole deszcz. Słyszała zawodz ą cy wiatr i kroki ojca, który chodził w t ę i z powrotem, depcz ą c z trzaskiem kłosy. - Ojcze nasz, który jeste ś w niebie, ś wi ęć si ę imi ę Twoje, przyjd ź królestwo Twoje - powiedziała najgło ś niej, jak mogła. Doł ą czyła do niej Lisa, a potem George. George nie znał jeszcze zbyt dobrze "Ojcze nasz" i połykał niektóre słowa. - Zbaw nas od złej krwi, Panie - powiedział Terence. - Zbaw nas! - powtórzyły dzieci. Emily słyszała kr ąŜą cego za ich plecami ojca. Otworzyła oczy i obróciła si ę , szukaj ą c go wzrokiem, ale on natychmiast to zauwa Ŝ ył. - Trzymaj oczy zamkni ę te, Emily! - krzykn ą ł. - Trzymaj oczy mocno zamkni ę te, kochanie! I módl si ę ! Bo inaczej nie zostaniesz zbawiona! Posłusznie zamkn ę ła ponownie oczy. Ale potem dobiegł j ą najbardziej dra Ŝ ni ą cy nerwy d ź wi ę k, jaki słyszała w swoim Ŝ yciu. Jej ojciec ś piewał - ale nie normalnym głosem, lecz dziwnym ś wiergotliwym falsetem, tak jakby udawał kobiet ę . Zadr Ŝ ała z zimna. Miała przemoczon ą sukienk ę i strasznie chciało jej si ę do toalety; bała si ę jednak poruszy ć , zanim pozwoli na to ojciec. - Prowad ź , dobre ś wiatło... prowad ź przez mroki nocy - ś piewał. - Prowad ź mnie dalej! Słyszała, jak za nimi kr ąŜ y, nie przestaje kr ąŜ y ć . Nie usłyszała jednak, jak otwiera stary worek, si ę ga ostro Ŝ nie do ś rodka i wyci ą ga z niego swój najwi ę kszy sierp - sierp, którego u Ŝ ywał normalnie do przycinania krzaków je Ŝ yn. Nie widziała, jak przesuwa kciukiem po ostrzu, przecinaj ą c opuszk ę a Ŝ do ko ś ci, takie było ostre, i wysysaj ą c w zamy ś leniu ciekn ą c ą ze skaleczenia krew. - Noc jest ciemna - za ś piewał - a ja jestem daleko od domu; prowad ź mnie dalej! Krew z przeci ę tego kciuka pociekła dwoma szybkimi stru Ŝ kami po jego lewym nadgarstku i w gł ą b r ę kawa. Terence podszedł do dzieci ze swoim specjalnie naostrzonym sierpem; na jego twarzy malował si ę spokój i współczucie. Ocal nas - tłukło mu si ę w głowie. - Ocal nas od naszej złej krwi. Wiatr wiał teraz tak zaciekle, Ŝ e plewy kłuły go w policzki, a w powietrzu wirowały srebrne łodygi perzu. Odsłoni ę ta szyja małego George'a była taka cienka i biała, z pokrywaj ą cym j ą meszkiem włosów i jednym małym pieprzykiem. Gdyby George Ŝ ył dostatecznie długo, Ŝ eby sta ć si ę pró Ŝ ny, z pewno ś ci ą zoperowałby sobie te odstaj ą ce uszy. Ale lepiej było zako ń czy ć to w ten sposób - lepiej dla George'a, poniewa Ŝ dzi ę ki temu nigdy nie dowie si ę , co to jest pró Ŝ no ść albo zakłopotanie i na zawsze pozostanie czysty. Błogosławieni, którzy s ą czystego serca; albowiem oni zobacz ą oblicze Pana. Terence stan ą ł za George'em, troch ę z jego prawej strony. - Ojcze, Ojcze, jeste ś w niebie, imi ę Twoje, przyjd ź królestwo Twoje, wola Twoja - szeptał George. Terence podniósł sierp, który błysn ą ł srebrzy ś cie w powietrzu. A potem zamachn ą ł si ę i jednym uderzeniem ś ci ą ł George'owi głow ę . Głowa potoczyła si ę w najg ę stsze łodygi dziewanny; ro ś lina przestała trzepota ć li ść mi i cała zadygotała. Z szyi George'a trysn ę ła wysoka na metr kolumna jasnoczerwonej krwi, a potem jego ciało upadło do przodu, w błoto. Terence dał szybki nerwowy krok w lewo i nie czekaj ą c ani sekundy rozpłatał sierpem szyj ę Lisy - przecinaj ą c warkoczyki, skór ę , mi ęś nie i kr ę gi - ale nie do ko ń ca. Lisa krzykn ę ła cicho "och", tak jakby wymierzył jej policzek, nic wi ę cej, a Terence poprawił uchwyt i ci ą ł ponownie, tym razem z góry, prosto w krta ń . Głowa spadla jej z ramion i
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.pltgshydraulik.opx.pl |
|
|
|
Odnośniki |
Strona pocz±tkowa | Graham McNeill - A Thousand Sons, A Thousand Sons | Green Mike - Change Management Masterclass. A Step By Step Guide To Successful Change Management, Leader. Manager | Graham Lynne - Małżeństwo po grecku(1), e-booki, e- booki | Graham McNeill - Warhammer - Legenda Sigmara Tom 1 - Młotodzierżca, Warhammer Fantasy - Nowele, powiesci itp | Graham Clarke (Art Ebook), SPA2 (hasło SPA2) | Graham Gynn and Tony Wright - Left in The Dark, Ksiazki,Ksiegi,Ksiazeczki | Graham Lynne - Światowe Życie 35 - Włoski miliarder, G | Graham Lynne - Ślub w Samą Porę, książki | Graham Lynne - Ślub w samą porę, 2015 | Graham Hancock - Supernatural, Ksiazki,Ksiegi,Ksiazeczki |
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plremcia98.keep.pl
|
|