Graham Masterton - Ciało i krew

Graham Masterton - Ciało i krew, Graham Masterton

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
GRAHAM MASTERTON
CIAÿO I KREW
TYTUŁ ORYGINAŁU: FLESH AND BLOOD
PRZEŁO
ś
YŁ ANDRZEJ SZULC
Dla Wiestki
ROZDZIAŁ I
- To tutaj, dzieci - powiedział Terence po niespełna godzinie jazdy. Skr
ę
cił swoim
poobijanym czarnym mercurym kombi z szosy, wjechał przednimi kołami na nasyp i zgasił
silnik.
Emily spojrzała przez boczn
ą
szyb
ę
na faluj
ą
ce przed burz
ą
pszeniczne pole, fruwaj
ą
ce w
powietrzu plewy i niebo, teraz ciemniejsze nawet od oczu taty.
- Dlaczego tutaj przyjechali
ś
my? - zapytała. - Nie zd
ąŜ
ymy na Deep Space Nine.
Miała na sobie o jeden numer za mał
ą
Ŝ
ółt
ą
sukienk
ę
w kwiatki; oprawki jej okularów
pozlepiane były plastrem Band Aid, a miedziane włosy zaplecione w warkoczyki i zwi
ą
zane
kokardami.
Obok niej poruszyła si
ę
i otworzyła oczy Lisa. Miała dziewi
ęć
lat, blond włosy, chude
nadgarstki, chude nogi, skarpetki do kostek i skomplikowany aparat na z
ę
bach, z powodu
którego stale sepleniła. George spał z otwartymi ustami,
ś
lini
ą
c si
ę
na podłokietnik. George
miał tylko trzy lata i odstaj
ą
ce uszy.
- Nadszedł czas, dzieci - oznajmił z dziwnym u
ś
mieszkiem Terence. - Czas, aby
zrobi
ć
to, co do nas nale
Ŝ
y. - Wysiadł z samochodu i otworzywszy tylne drzwi, obszedł go
dookoła, wal
ą
c dłoni
ą
w dach i w mask
ę
. Zniecierpliwiony i niespokojny, nie mógł usta
ć
w
miejscu. - Szybciej, dzieci, po
ś
pieszcie si
ę
, ju
Ŝ
czas.
Wysiedli z samochodu. Tato zatrzasn
ą
ł drzwi i przez chwil
ę
stali na poboczu. Wiatr
szumiał i
ś
wistał, po asfalcie przelatywały suche grudy ziemi. Nie wiedzieli, co maj
ą
robi
ć
.
Nie wiedzieli, dlaczego si
ę
tutaj znale
ź
li. Ale tato powtarzał im bez przerwy, kiedy jechali,
Ŝ
e
musz
ą
zosta
ć
ocaleni.
- Kocham was, kocham was wszystkich. Wiecie, jak bardzo was kocham? Dlatego
wła
ś
nie musicie zosta
ć
ocaleni.
Tato otworzył baga
Ŝ
nik i wyj
ą
ł z niego swój stary worek. Dzieci go nie lubiły. To był ten
sam stary worek w którym utopił tego szczeniaka labradora, który urodził si
ę
zdeformowany
Ten sam stary worek w którym regularnie przynosił do domu pokrwawione ciała
zastrzelonych przez siebie królików. Ten sam stary worek, który powalany był wszelkiego
rodzaju strasznymi plamami i okropnie
ś
mierdział.
- Chod
ź
cie, dzieci, chod
ź
cie tu na gor
ę
- ponaglał ich Terence.
Wci
ąŜ
oszołomieni wdrapali si
ę
w
ś
lad za nim po osypuj
ą
cym si
ę
ziemnym nasypie. Jaki
ś
pyłek wpadł do oka George'owi, który zatrzymał si
ę
, zamrugał i zacz
ą
ł energicznie pociera
ć
powiek
ę
. Tato zawrócił, odło
Ŝ
ył swój worek i zajrzał synkowi do oka.
- Czujesz, gdzie on jest? Spójrz w gór
ę
... a teraz w bok. Nie, nic nie widz
ę
, George.
Chyba wypadł.
Zacz
ę
li torowa
ć
sobie razem drog
ę
przez szumi
ą
cy ocean dojrzewaj
ą
cej pszenicy. Emily
trzymaj
ą
c za r
ę
k
ę
George'a, Lisa troch
ę
z tyłu. I tato, który przez cały czas mówił do siebie i
gestykulował, wyprzedzaj
ą
c ich o par
ę
kroków: nigdy zbyt blisko i nigdy zbyt daleko.
- Jak my
ś
licie, dzieciaki! - zawołał. - Czy to nie jest jeden z tych dni?
Emily spojrzała w gór
ę
. Niebo było ciemnobr
ą
zowe - naprawd
ę
ciemnobr
ą
zowe! - a
chmury gnały po nim jak spuszczone z uwi
ę
zi ogary. Gnały tak szybko, i
Ŝ
mogło si
ę
wydawa
ć
,
Ŝ
e wiruje wokół nich cały
ś
wiat; mogło si
ę
wydawa
ć
,
Ŝ
e cały stan Iowa kr
ę
ci si
ę
na
olbrzymim trzeszcz
ą
cym i dudni
ą
cym talerzu gramofonu.
- Alouette, urocza Alouette - za
ś
piewał Terence, a potem zagwizdał, podskoczył w
gór
ę
, obrócił si
ę
do nich twarz
ą
i zakr
ę
cił kilka razy nad głow
ą
starym workiem. -
Pami
ę
tacie t
ę
piosenk
ę
? Pami
ę
tasz t
ę
piosenk
ę
, Emily? Kiedy była
ś
małym dzieckiem, wprost
j
ą
uwielbiała
ś
.
Ś
piewałem ci j
ą
przez cały dzie
ń
i przez cał
ą
noc, przez cały dzie
ń
i przez cał
ą
noc, i niech mnie kule bij
ą
, je
ś
li kłami
ę
.
Dzieci przebiegły kilka kroków i zatrzymały si
ę
. W twarze zacz
ę
ły kłu
ć
je krople deszczu.
- Ocal nas - krzykn
ą
ł Terence, brodz
ą
c po kolana w pszenicznych kłosach. - Ocal nas,
prosimy, ocal nas, Bo
Ŝ
e!
- Ocal nas! - zapiał swoim cienkim piskliwym głosikiem George. Wsz
ę
dzie wokół nich
wirował kurz i plewy.
- Ocal nas - zaintonował Terence. - Ocal nas, ocal nas, ocal nas!
- Ocal nas! - krzyczały dzieci. - Ocal nas!
- Ale od czego nas ocal? - zapytał Terence, odwracaj
ą
c si
ę
,
Ŝ
eby wbi
ć
szeroko otwarte
oczy w cał
ą
trójk
ę
, lecz jednocze
ś
nie ani na chwil
ę
nie przestaj
ą
c posuwa
ć
si
ę
wielkimi
krokami do tyłu. - Ocal nas od czego, dzieci? Ocal nas od czego?
- Ocal nas od Pana Wooga-boogah! - krzykn
ą
ł George.
- O, nie - odparł, potrz
ą
saj
ą
c głow
ą
, Terence. - Nie od Pana Wooga-boogah.
- Ocal nas od złej krwi? - próbowała zgadn
ąć
Lisa.
Terence dał trzy kolejne kroki do tyłu, nie spuszczaj
ą
c z oczu Emily. A potem podniósł w
gór
ę
stary worek i wydał z siebie przenikliwy okrzyk podobny do kwiczenia
ś
wini.
- Naturalnie - zawołał. - Ocal nas od złej krwi! Ocal nas od tej złej, złej krwi! Ocal
nas od zła, od ciała i od diabła!
- Ocal nas od zła, od ciała i od diabła! - zapiszczał George. - Ocal nas od zła, od ciała
i od diabła!
Po przej
ś
ciu niecałego kilometra natrafili na gł
ę
bok
ą
bruzd
ę
, przypominaj
ą
c
ą
stare koryto
strumienia albo zaorany pas ziemi, maj
ą
cy chroni
ć
las przed po
Ŝ
arem. Bruzda zaro
ś
ni
ę
ta była
dziewannami, których szerokie li
ś
cie dr
Ŝ
ały bezustannie na wietrze; dr
Ŝ
ały i trz
ę
sły si
ę
niczym nerwowe dłonie.
Terence stan
ą
ł w miejscu i mru
Ŝą
c oczy przed pyłem i wiatrem zatrzymał gestem dzieci.
Najpierw popatrzył w gł
ą
b bruzdy, a potem wygi
ą
ł plecy w łuk i spojrzał prosto w p
ę
dz
ą
ce
niebo. Chmury sun
ę
ły po nim tak szybko,
Ŝ
e na krótk
ą
chwil
ę
stracił równowag
ę
i o mało si
ę
nie wywrócił. Tak! Zbli
Ŝ
ał si
ę
huragan, zbli
Ŝ
ało si
ę
tornado, zbli
Ŝ
ała si
ę
tr
ą
ba powietrzna,
czuł to wszystkimi porami skóry. Z pewno
ś
ci
ą
nie była to odpowiednia pora,
Ŝ
eby ugania
ć
si
ę
i ta
ń
czy
ć
po polu.
- O, Bo
Ŝ
e w niebiosach, ocal nas od tej złej, złej krwi! - krzykn
ą
ł w niebo.
- Ocal nas! - powtórzyły posłusznie dzieci.
- Ocal nas, Panie! - zawołał.
- Ocal nas - powtórzyły dzieci.
Odbiegł od nich kilka kroków, wymachuj
ą
c workiem. Dzieci stały stłoczone razem na
skraju bruzdy, trzymaj
ą
c si
ę
wszystkie za r
ę
ce i czekaj
ą
c, a
Ŝ
wróci. Terence był bardzo
wysoki, chudy i niezgrabny. Miał wyra
ź
nie podniesione do góry jedno rami
ę
i wystaj
ą
c
ą
z
jednej strony klatk
ę
piersiow
ą
, tak jakby matka upu
ś
ciła go, kiedy był małym dzieckiem. Jego
głowa była równie
Ŝ
wielka i kanciasta, jak obuch siekiery. Rudawe włosy miał przyci
ę
te
bardzo krótko, tak
Ŝ
e tył głowy wydawał si
ę
pokryty wzorem w gał
ą
zk
ę
. Chocia
Ŝ
ubrany był
w spran
ą
marynark
ę
z denimu i workowate sprane d
Ŝ
insy, jak przystało na robotnika, jego
skóra miała niezdrowy biały odcie
ń
, a pod oczyma widniały fioletowe kr
ę
gi, tak jakby był
urz
ę
dnikiem, rachmistrzem albo lalkarzem. Kim
ś
, kto sp
ę
dza całe dnie za zamkni
ę
tymi
drzwiami, du
Ŝ
o pali i rzadko rozmawia z lud
ź
mi.
Wrócił do nich, brodz
ą
c przez si
ę
gaj
ą
c
ą
do kolan pszenic
ę
, poci
ą
gn
ą
ł nosem, zakaszlał i
wytarł nos wierzchem dłoni.
- Musimy si
ę
pomodli
ć
- powiedział. Tembr jego głosu był teraz o wiele ni
Ŝ
szy, o wiele
powa
Ŝ
niejszy. - To wła
ś
nie musimy teraz zrobi
ć
. Musimy si
ę
pomodli
ć
.
Lisa podniosła lew
ą
dło
ń
,
Ŝ
eby osłoni
ć
twarz od deszczu.
- Strasznie pada, tato. Zimno mi. Chce wraca
ć
do domu.
- Ja te
Ŝ
chc
ę
do domu - dodał George.
Emily trz
ę
sła si
ę
z zimna, ale nie odezwała si
ę
ani słowem. Emily obserwowała uwa
Ŝ
nie
swego ojca powi
ę
kszonymi przez soczewki okularów oczyma. Od male
ń
ko
ś
ci słyszała, jak
opowiadał o złej krwi, a tak
Ŝ
e o Biblii i o Rzeczach, Których Kobiety Nigdy Nie Powinny
Robi
ć
. Mówił tak
Ŝ
e o czym
ś
jeszcze, czego wła
ś
ciwie do ko
ń
ca nie rozumiała, ale co zawsze
j
ą
przera
Ŝ
ało, chocia
Ŝ
nie bardzo wiedziała dlaczego. Mówił o Zielonym W
ę
drowcu.
Pami
ę
tała, jak krzyczał do mamy: "Usłyszysz kiedy
ś
jego pukanie, Iris, z pewno
ś
ci
ą
usłyszysz! Ale nigdy, ale to przenigdy nie otwieraj drzwi Zielonemu W
ę
drowcowi. Nawet w
naj
ś
mielszych marzeniach nie roj,
Ŝ
e otwierasz przed nim drzwi!"
Kiedy była bardzo mała, spytała go niewinnym tonem, kim wła
ś
ciwie jest ten Zielony
W
ę
drowiec. Krew odpłyn
ę
ła mu wtedy z przera
Ŝ
aj
ą
c
ą
szybko
ś
ci
ą
z twarzy i zacz
ą
ł si
ę
trz
ąść
,
jakby dostał ataku padaczki.
Nie pytała go ju
Ŝ
potem o Zielonego W
ę
drowca. Nie miała
ś
miało
ś
ci. Ale nadal
nawiedzały j
ą
we
ś
nie nie ko
ń
cz
ą
ce si
ę
koszmary o stukaj
ą
cych niespodziewanie w
ś
rodku
nocy do drzwi intruzach, o czym
ś
zielonym i niewysłowionym, co chciało si
ę
wedrze
ć
do
domu. O gnij
ą
cym od
ś
rodka człowieku, który nadal chodził, z dło
ń
mi, których wierzch
poro
ś
ni
ę
ty był mchem zamiast włosami, i ze skryt
ą
za pl
ą
tanin
ą
chwastów twarz
ą
.
O Zielonym W
ę
drowcu.
Czasami, we wczesnych godzinach poranka, kiedy mama spala i mruczała przez sen,
Emily widziała swego ojca stoj
ą
cego bez ruchu na podwórku - widziała go stoj
ą
cego nago,
bladego jak woal i wpatruj
ą
cego si
ę
w parkan, wpatruj
ą
cego si
ę
w alejk
ę
za domem albo by
ć
mo
Ŝ
e nie wpatruj
ą
cego si
ę
w nic konkretnego.
Słyszała, jak pani van Dyke z apteki Medicap mówiła,
Ŝ
e jej tato jest w dwóch procentach
człowiekiem, a w dziewi
ęć
dziesi
ę
ciu o
ś
miu procentach valium.
Terence w ogóle nie dokuczał dzieciom - nigdy ich nie uderzył i naprawd
ę
bardzo rzadko
strofował. Całował je, układał do snu i opowiadał bajki. Wiedziały,
Ŝ
e je kocha, i przez
wi
ę
kszo
ść
czasu był bardzo zabawny. Ale nie sposób było wyzby
ć
si
ę
uczucia,
Ŝ
e co
ś
jest z
nim nie w porz
ą
dku. Za cz
ę
sto zabawa stawała si
ę
zbyt rozpaczliwa,
Ŝ
arty zbyt uporczywe, a
łachotki zbyt gwałtowne. I z jakiego
ś
nieodgadnionego powodu Emily wiedziała,
Ŝ
e
przyczyn
ą
całego zła jest ona: ona i jej rodze
ń
stwo.
Czasami, kiedy Terence wracał wieczorem z pracy, nie mo
Ŝ
na było po prostu do niego
podej
ść
. Chodził po pokoju z twarz
ą
skryt
ą
w dłoniach i złorzeczył Bogu. Złorzeczył równie
Ŝ
samemu sobie.
- Dlaczego to zrobiłem? - powtarzał bez ko
ń
ca. - Dlaczego to zrobiłem? Dlaczego to
zrobiłem, chocia
Ŝ
wiedziałem?
Maj
ą
c osiem lat Emily domy
ś
liła si
ę
, co miał na my
ś
li, pytaj
ą
c "dlaczego to zrobiłem?"
Miał na my
ś
li "dlaczego zgodziłem si
ę
mie
ć
dzieci?"
Ale po co zadawał sobie bez przerwy to pytanie i o czym takim wiedział - tego nigdy nie
odkryła.
Deszcz zmoczył jej okulary. Lisa
ś
cisn
ę
ła j
ą
za r
ę
k
ę
zimn
ą
lepk
ą
dłoni
ą
, ale Emily nie
zwracała na to uwagi. Emily obserwowała swego ojca i ani na chwil
ę
nie spuszczała z niego
wzroku.
Terence odło
Ŝ
ył stary worek i zbli
Ŝ
ył si
ę
do dzieci z lekko roztargnionym, nieobecnym
wyrazem twarzy.
- Emily? - zapytał. - Musimy si
ę
pomodli
ć
.
- Tato, ja chc
ę
do domu - odezwała si
ę
Lisa. - Pada deszcz, zrobiło si
ę
strasznie i nie
chc
ę
przemokn
ąć
.
George tupn
ą
ł energicznie stop
ą
.
- Doctor Foster! - zapiszczał. - Pojechał do Gloucester! W strumieniach deszczu!
Terence wzi
ą
ł Emily w ramiona i przytulił mocno do siebie.
- Moja kochana - powiedział. - Moja kochana dziewczynka. Nigdy nie zapomnij, jak
bardzo ci
ę
kochałem.
Nie był wcale pijany. Emily czuła tylko zapach mydła Dial, papierosów i ten słodkawy
odór, którym zawsze nasi
ą
kało jego ubranie, zwłaszcza kiedy wracał z pracy. Jak sam mówił,
pracował w "bran
Ŝ
y spo
Ŝ
ywczej". Nie wyja
ś
nił jej jednak nigdy, co to naprawd
ę
miało
znaczy
ć
.
- Ja te
Ŝ
ci
ę
kocham, tato - powiedziała ostro
Ŝ
nie.
Terence u
ś
cisn
ą
ł j
ą
raz jeszcze, a potem wzi
ą
ł w ramiona Lis
ę
i te
Ŝ
mocno przytulił do
piersi.
- Lisa, kochanie, gdyby
ś
tylko wiedziała, ile dla mnie znaczysz. Gdyby
ś
tylko
wiedziała...
Lisa nie odezwała si
ę
ani słowem, rzuciła tylko z ukosa szybkie spojrzenie Emily,
spojrzenie, po cz
ęś
ci zaborcze (to mój tato), a po cz
ęś
ci zdumione (po co nas tu w ogóle
przywiózł i dlaczego taki jest w nas nagle rozkochany?).
Na koniec Terence przykucn
ą
ł, zmierzwił włosy George'owi i przyci
ą
gn
ą
ł go do siebie.
- George... czy ty wiesz, co to znaczy dla m
ęŜ
czyzny, kiedy ma własnego syna?
Mały pokiwał głow
ą
.
- Wiem - odparł. - Czy mo
Ŝ
emy ju
Ŝ
wraca
ć
do domu?
Terence ponownie zmierzwił jego włosy w ge
ś
cie niesko
ń
czonej czuło
ś
ci i George
ponownie z irytacj
ą
je przygładził. Terence u
ś
miechn
ą
ł si
ę
, a potem wyprostował. Deszcz
szele
ś
cił w pszenicznych kłosach, a wiatr wci
ąŜ
si
ę
wzmagał. Z pewno
ś
ci
ą
nie była to
odpowiednia pora,
Ŝ
eby ta
ń
czy
ć
po polu. To w ogóle nie była odpowiednia pora na ta
ń
ce.
- Musimy si
ę
pomodli
ć
- powiedział Terence. - Pomódlcie si
ę
, dzieci. Nadszedł czas,
aby zrobi
ć
, co do nas nale
Ŝ
y. Ukl
ę
knijcie, podzi
ę
kujcie Panu Bogu i popro
ś
cie Go,
Ŝ
eby
wybawił was od złej krwi.
- Wpadł do kołu
Ŝ
y, w sam jej
ś
rodek i nigdy z niej nie wyszedł! - zawołał George.
- Mówi si
ę
"kału
Ŝ
y", a nie "kołu
Ŝ
y", George - upomniała go Emily.
- Musimy si
ę
pomodli
ć
, dzieci - powtórzył z rosn
ą
cym zniecierpliwieniem w głosie
Terence. - Rozumiecie mnie? Ukl
ę
knijcie, padnijcie na kolana przed Panem Bogiem.
Cała trójka popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Deszcz zacinał coraz mocniej, a on
prosił,
Ŝ
eby ukl
ę
kły w tym błocie?
- Módlcie si
ę
! - wrzasn
ą
ł gło
ś
no. - Na lito
ść
bosk
ą
, módlcie si
ę
! Lisa ukl
ę
kła
pierwsza. Potem George. Na ko
ń
cu Emily. Deszcz padał teraz tak rz
ę
si
ś
cie,
Ŝ
e prawie nic nie
widziała i musiała zdj
ąć
okulary, by wytrze
ć
je o skraj swojej kusej sukienki. Ziemia była
twarda i pokryta grudami, które ocierały jej gołe kolana, ale pomy
ś
lała,
Ŝ
e im szybciej zrobi
to, co kazał tato, tym szybciej b
ę
dzie po wszystkim, wsi
ą
d
ą
z powrotem do samochodu i
pojad
ą
do domu na kolacj
ę
. Mama na pewno upiekła szynk
ę
. W sobotnie popołudnie zawsze
piekła szynk
ę
. I zawsze dawała Emily pierwszy plasterek, pociemniały od miodu i pachn
ą
cy
go
ź
dzikami, a do tego kukurydz
ę
albo dyni
ę
.
- Zamknijcie oczy - powiedział Terence i dzieci zamkn
ę
ły oczy.
Emily słyszała smagaj
ą
cy pole deszcz. Słyszała zawodz
ą
cy wiatr i kroki ojca, który
chodził w t
ę
i z powrotem, depcz
ą
c z trzaskiem kłosy.
- Ojcze nasz, który jeste
ś
w niebie,
ś
wi
ęć
si
ę
imi
ę
Twoje, przyjd
ź
królestwo Twoje -
powiedziała najgło
ś
niej, jak mogła.
Doł
ą
czyła do niej Lisa, a potem George. George nie znał jeszcze zbyt dobrze "Ojcze nasz"
i połykał niektóre słowa.
- Zbaw nas od złej krwi, Panie - powiedział Terence.
- Zbaw nas! - powtórzyły dzieci.
Emily słyszała kr
ąŜą
cego za ich plecami ojca. Otworzyła oczy i obróciła si
ę
, szukaj
ą
c go
wzrokiem, ale on natychmiast to zauwa
Ŝ
ył.
- Trzymaj oczy zamkni
ę
te, Emily! - krzykn
ą
ł. - Trzymaj oczy mocno zamkni
ę
te,
kochanie! I módl si
ę
! Bo inaczej nie zostaniesz zbawiona!
Posłusznie zamkn
ę
ła ponownie oczy. Ale potem dobiegł j
ą
najbardziej dra
Ŝ
ni
ą
cy nerwy
d
ź
wi
ę
k, jaki słyszała w swoim
Ŝ
yciu. Jej ojciec
ś
piewał - ale nie normalnym głosem, lecz
dziwnym
ś
wiergotliwym falsetem, tak jakby udawał kobiet
ę
. Zadr
Ŝ
ała z zimna. Miała
przemoczon
ą
sukienk
ę
i strasznie chciało jej si
ę
do toalety; bała si
ę
jednak poruszy
ć
, zanim
pozwoli na to ojciec.
- Prowad
ź
, dobre
ś
wiatło... prowad
ź
przez mroki nocy -
ś
piewał. - Prowad
ź
mnie
dalej!
Słyszała, jak za nimi kr
ąŜ
y, nie przestaje kr
ąŜ
y
ć
.
Nie usłyszała jednak, jak otwiera stary worek, si
ę
ga ostro
Ŝ
nie do
ś
rodka i wyci
ą
ga z niego
swój najwi
ę
kszy sierp - sierp, którego u
Ŝ
ywał normalnie do przycinania krzaków je
Ŝ
yn. Nie
widziała, jak przesuwa kciukiem po ostrzu, przecinaj
ą
c opuszk
ę
a
Ŝ
do ko
ś
ci, takie było ostre,
i wysysaj
ą
c w zamy
ś
leniu ciekn
ą
c
ą
ze skaleczenia krew.
- Noc jest ciemna - za
ś
piewał - a ja jestem daleko od domu; prowad
ź
mnie dalej!
Krew z przeci
ę
tego kciuka pociekła dwoma szybkimi stru
Ŝ
kami po jego lewym nadgarstku
i w gł
ą
b r
ę
kawa. Terence podszedł do dzieci ze swoim specjalnie naostrzonym sierpem; na
jego twarzy malował si
ę
spokój i współczucie. Ocal nas - tłukło mu si
ę
w głowie. - Ocal
nas od naszej złej krwi. Wiatr wiał teraz tak zaciekle,
Ŝ
e plewy kłuły go w policzki, a w
powietrzu wirowały srebrne łodygi perzu. Odsłoni
ę
ta szyja małego George'a była taka cienka
i biała, z pokrywaj
ą
cym j
ą
meszkiem włosów i jednym małym pieprzykiem. Gdyby George
Ŝ
ył dostatecznie długo,
Ŝ
eby sta
ć
si
ę
pró
Ŝ
ny, z pewno
ś
ci
ą
zoperowałby sobie te odstaj
ą
ce
uszy. Ale lepiej było zako
ń
czy
ć
to w ten sposób - lepiej dla George'a, poniewa
Ŝ
dzi
ę
ki temu
nigdy nie dowie si
ę
, co to jest pró
Ŝ
no
ść
albo zakłopotanie i na zawsze pozostanie czysty.
Błogosławieni, którzy s
ą
czystego serca; albowiem oni zobacz
ą
oblicze Pana.
Terence stan
ą
ł za George'em, troch
ę
z jego prawej strony.
- Ojcze, Ojcze, jeste
ś
w niebie, imi
ę
Twoje, przyjd
ź
królestwo Twoje, wola Twoja -
szeptał George.
Terence podniósł sierp, który błysn
ą
ł srebrzy
ś
cie w powietrzu. A potem zamachn
ą
ł si
ę
i
jednym uderzeniem
ś
ci
ą
ł George'owi głow
ę
. Głowa potoczyła si
ę
w najg
ę
stsze łodygi
dziewanny; ro
ś
lina przestała trzepota
ć
li
ść
mi i cała zadygotała. Z szyi George'a trysn
ę
ła
wysoka na metr kolumna jasnoczerwonej krwi, a potem jego ciało upadło do przodu, w błoto.
Terence dał szybki nerwowy krok w lewo i nie czekaj
ą
c ani sekundy rozpłatał sierpem
szyj
ę
Lisy - przecinaj
ą
c warkoczyki, skór
ę
, mi
ęś
nie i kr
ę
gi - ale nie do ko
ń
ca. Lisa
krzykn
ę
ła cicho "och", tak jakby wymierzył jej policzek, nic wi
ę
cej, a Terence poprawił
uchwyt i ci
ą
ł ponownie, tym razem z góry, prosto w krta
ń
. Głowa spadla jej z ramion i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tgshydraulik.opx.pl
  •  

    Powered by WordPress dla [Lepiej cierpieć niż nie czuć, że się żyje]. Design by Free WordPress Themes.